Część 54
-Cesarzowo, cesarz Bayan znów odesłał list.-powiedziała służka.
-Rozumiem. Możesz odejść.-odparłam kładąc list na kupce odesłanych przez Bayana wcześniej listów.
Odsyłał każdy jaki przysyłałam. Było ich już dwanaście. Starałam się z nim skontaktować, jednak będąc tak właściwie uwięziona w innym pałacu, z dala od męża nie byłam wstanie tego zrobić inaczej niż przez wiadomości na kartkach papieru. Moje służki też miały zakaz udzielania mi jakichkolwiek informacji odnośnie spraw państwowych ,pałacu aż w końcu samego cesarza. Siedziałam całymi dniami w komnacie i czytałam książki, trochę pograłam na harfie, lecz większość czasu spędzałam modląc się. Dni mijały jeden za drugim, wschód i zachód słońca, dzień i noc, śniadanie i kolacja, książki i modlitwa...monotonia stawała się już do nie zniesienia. Moje serce tak bardzo krwawiło i nie potrafiłam tego zatrzymać. Zbyt wiele wolnego czasu i bezsenne noce powodowały , że czułam się jeszcze gorzej. Właśnie w tych momentach dopadały mnie najgorsze myśli. Rozpamiętywałam wszystko i próbowałam jakoś logicznie wszystko wyjaśnić. Wspominałam dawne czasy, ludzi których już nie ma i moją drogę aż do tego momentu. Czasami potrafiłam sobie wyobrazić jakby wyglądało moje życie gdybym nie straciła rodziców, gdybym odpuściła walkę o tron , aż w końcu gdybym nigdy nie spotkała i pokochała Bayana...W której wersji byłabym naprawdę szczęśliwa? Tak bardzo chciałam usunąć ból wewnętrzny, że każdego wieczoru prosiłam sługi by drewnianym kijem obkładali moje ramiona w czasie modlitwy. Dopiero wtedy czułam się lepiej, wtedy kiedy ból fizyczny przykrył wewnętrzny.
Potrzebowałam z kimś porozmawiać z kimś komu ufam. Postanowiłam , więc napisać do Toghuna. On jedyny odpowiedział mi na list. Obiecał, że przyjedzie kiedy znajdzie chwilę. I tak też się stało. Cztery dni po dostaniu listu przyjechał. Zaprosiłam go na obiad do swojej komnaty. Odesłałam służbę i w końcu mogłam spokojnie porozmawiać.
-Powiedz mi Toghunie co tam u ciebie? Pewnie ciężko kiedy nie ma Yoony.
-Nadal czuję się ...przytłoczony tym wszystkim, ale trzeba żyć dalej. A ty cesarzowo jak się miewasz? Coś źle wyglądasz. Dobrze się odżywiasz, nie jest ci tu źle?
-Mam wszystko ,ale nie mogę nic jeść. Niczego nie rozumiem, tak bardzo bym chciała wiedzieć co się dzieje, ale nikt mi niczego nie mówi. Toghunie proszę cię, jeśli coś wiesz powiedz mi to, choćby to bardzo bolało. Toghun już mnie nie kocha?
-To nie tak. Toghun jeszcze nigdy nie kochał nikogo tak mocno jak ciebie. Cesarzowo, nie mogę ci powiedzieć. Mam zakaz.
Wiedziałam, że jeśli ktoś ma mi powiedzieć prawdę to tylko Toghun. Musiałam tylko go docisnąć.
Wstałam z krzesła, klękłam przed mężczyzną, złapałam go za ręce i wbijając swoje załzawione oczy w twarz Toghuna powiedziałam:
-Toghunie, muszę znać prawdę. Powiedz mi, przecież nie zdradzę , że to ty mi powiedziałeś. Nie masz się czego bać. Niewiedza jest gorsza od okrutnej prawdy.
-Ja uważam inaczej, lepiej żyć w pięknym kłamstwie niż cierpiąc każdego dnia za prawdę.
-Ja wybrałam okrutną prawdę, więc proszę powiedz mi,
-Ale robię to nie dlatego, że mnie cesarzowo prosisz, tylko dlatego, że liczy się dla mnie wasze wspólne dobro, a to co teraz się dzieje nie jest dobre dla żadnego z was.
-Co masz na myśli?
-Cesarz tym co teraz robi krzywdzi was oboje. A jeśli dojdzie do tego...to on będzie cierpiał bardziej bo cię nie będzie widział , a ty sobie nie wybaczysz, że wcześniej o tym nie wiedziałaś. Nie mogę pozwolić by takie brzemię na ciebie spadło.
-O buddo! Ale powiedz o co ci chodzi! Do czego dojdzie, czego sobie nie wybaczę?! Mów!
-Bo Bayan...Chodzi o to , że...Po prostu cesarz jest chory.
-Nie rozumiem. Przecież, wezwiemy najlepszych medyków. Nie rozumiem w czym problem, dlaczego mnie tu odesłał...wytłumacz to.
-Cesarz jest śmiertelnie chory. Było u niego już wielu medyków z całego państwa, każdy mówi to samo. Nie ma szans na przeżycie...
-To niemożliwe! Przecież Bayan jest młody. To jakieś przemęczenie, weźmie wolne, ja się wszystkim zajmę i będzie dobrze. To przemęczenie, sam tak powiedział.
-Przykro mi Pani...Cesarz ma to co jego babka, matka jego ojca. Z dnia na dzień będzie tracił siły, nogi będą go boleć, zacznie kaszleć krwią, pewnego dnia przestanie chodzić, potem przestanie się ruszać aż któregoś dnia odejdzie na zawsze...
-Kłamiesz!
-Chciałbym, żeby to było kłamstwo, ale tak nie jest...Cesarz wierzy w to , że jeśli cię odtrąci , odeśle z dala od siebie , jeśli nie będziesz patrzeć na jego cierpienie, to jak traci siły, to że będzie mniej cierpiał...a ty jeśli go znienawidzisz będzie mu łatwiej odejść...
-Ale on jest dziecinny, przecież ja go nie mogę znienawidzić. On nie może odejść, nie pozwolę mu, wygramy to. On mnie po prostu nie kocha...powiedz mi, że cesarz Bayan przestał mnie kochać a ci uwierzę. Nie mów, że umiera, nie mów, że go nie będzie ze mną...To nieprawda!
Przez chwilę nie wiedziałam jak zareagować. Mój rozum odtrącał te myśli, jednak ciało wiedziało lepiej, przyjęło tą okrutną prawdę. Ręce zaczęły mi drżeć wraz z wargami, łzy jak wodospad wypłynęły z oczu, a ciało pokryła gęsia skórka. Nie potrafiłam wstać z podłogi. Toghun klęknął przy mnie i objął mnie swoimi silnymi ramionami. W tamtej chwili nie czułam niczego. Myśl uderzała o drugą myśl, duszności zbijały się w moim ciele o zmarznięcie. Nie wiedziałam co się później działo. Tak jakbym całkiem przestała kontaktować. Później pamiętam tylko moment w którym leżałam w łóżku a Toghun robił mi obkłady, potem zasnęłam. Kiedy się obudziłam Toghun siedział koło mnie. Przetarłam oczy ręką po czym podniosłam się do pozycji siedzącej. Toghun spojrzał na mnie i spytał:
-I jak się cesarzowo czujesz?
-Nie gorzej niż wczoraj. Nadal nie mogę w to uwierzyć. Muszę tam jechać, muszę mu powiedzieć, że go kocham i go nie zostawię.
-Nie możesz wyjść poza ten pałac. Do momentu kiedy cesarz nie cofnie rozkazu.
-Ale Toghunie zrozum to! Ja muszę z nim tam być! Nie wybaczę sobie jeśli on umrze a ja będę tu tkwić!
-Nie możesz tam pojechać, chyba że...
-Chyba że co?
-Cesarz sam przyjedzie do ciebie. On te kilka dni już nie może wytrzymać..
-Ale ja nie mogę, nie chce dłużej czekać. Co sprawi, że przyjedzie tutaj?
-On cię zbyt mocno kocha, może jeśli do cesarza dotrze informacja ,że coś się z tobą pani dzieje ,na pewno szybko tu przyjedzie.
Po szybkim namyślę, doszłam do wniosku , że Toghun ma rację. Skoro ja nie mogłam pojechać do męża, to mąż musiał przyjechać do mnie. Poprosiłam Toghuna by powiadomił cesarza o moim kiepskim stanie. Chociaż to było kłamstwo to w słusznej sprawie. Toghun popędził do pałacu, a mi pozostało czekanie. Wyczekiwałam Bayana przez sześć dni, lecz dopiero przybył siódmego, późną nocą. Wbiegł do komnaty tak jakby nigdy nie chorował. Przez chwilę miałam wrażenie, że wszystko jest dobrze, lecz szybko się otrząsłam. Z tyłu głowy słyszałam cały czas słowa Toghuna: "przestanie chodzić...któregoś dnia odejdzie...'' Znów czułam jakbym miała się rozpłakać, ale nie nie mogłam pokazać swojej słabości musiałam być silna, silna dla niego , dla nas obojgu. Schodząc z łóżka wyszłam na przeciwko Bayana. On blady jak śnieg spytał co się dzieje, ja nie chciałam kłamać. Powiedziałam mu, że czekałam na niego.
-Nyang na pewno wszystko w porządku? Jesteś taka blada, twoje usta są spierzchnięte, masz gorączkę! Zimno ci? -Bayan ściągnął swój płaszcz i otulił mnie nim.
Jak dobrze znów było stać wtuloną w jego ramionach, poczuć to ciepło wypływające z jego bijącego rytmicznie serca. Kiedy nie widział wypuściłam z oczu kolejne krople łez i rzekłam:
-Zabierz mnie ze sobą. Nie każ nam żyć osobno. Tak wiele przeszliśmy, przejdziemy więcej.
-Nie mogę Nyang. Kiedyś to zrozumiesz...-odwrócił się plecami do mnie. -Jeśli wymyśliłaś to wszystko by wrócić do pałacu to ci się nie udało.
-Ale dlaczego? Dlaczego skazujesz na cierpienie siebie i mnie? Kocham cię i chyba tylko to się liczy. Będę przy tobie mimo wszystko bo tego chcę i żaden dokument tego nie zmieni, żadne słowa nie zaprzeczą naszemu sercu. -położyłam dłoń na jego lewym ramieniu.
Po dłuższej ciszy Bayan odwrócił twarz w moją stronę i ze ściśniętym gardłem oświadczył:
-Jestem śmiertelnie chory.
-Damy sobie radę, ale pozwól mi trwać przy tobie.
-Nie rozumiesz. Nyang! Ja umieram! Nic się nie da już zrobić! Odesłałem cie tu byś nie patrzyła jak z dnia na dzień tracę siły, odchodzę. Nie chcę byś widziała we mnie słabego człowieka , który nie potrafi zająć się sobą a co dopiero swoją żoną.
-Nie Bayanie, tobie nie chodzi o to że spojrzę na ciebie jak na słabego człowieka. Ty boisz się , że nie będę patrzyła na ciebie tak jak zawsze, że odwrócę się od ciebie. Ty boisz się odrzucenia, dlatego pierwszy chciałeś mnie odrzucić wbrew swojej woli .
-Tak! Boję się tego! Jesteś zadowolona?!
-Pomyliłeś się. Ja ciebie nigdy nie zostawię, będę do końca z tobą.
-Teraz tak mówisz, ale dasz radę? Dasz radę patrzeć jak z dnia na dzień przestaje chodzić, jak kaszlę krwią, jak sam nie będę wstanie siąść?!
-Jestem twoją żoną, przeszłam przez wiele rzeczy jestem silną kobietą. Dla mnie liczysz się ty nieważne w jakim stanie i z czym, bo to miłość. Dla miłości nie ma choroby ani biedy.
Nagle Bayan zachwiał się i mocno się na mnie wsparł. Jeden ze służących pomógł mi doprowadzić cesarza do łóżka. Tam siedliśmy i oboje tak po prostu siedzieliśmy przytuleni. Potem mój ukochany władca rozkazał służbie zostać do rana w tym zastępczym pałacu.
-Co ci się tu stało?-spytał Bayan wskazując na moje posiniaczone ramiona.
-Cierpiałam fizycznie bo ciebie tu nie było, więc mogłam ten ból zakryć tylko bólem fizycznym. To przynosiło mi ukojenie. To moja ofiara.
-Poczekaj pójdę po maść.
Cesarz powoli wstał i wyszedł z komnaty. Po chwili przyniósł ziołową maść. Delikatnie odsłonił moje ramiona, a koniuszki palców włożył do pudełeczka, następnie dmuchając moje obolałe ramię zaczął delikatnie rozcierać gęstą masę. Potem siadł za mną, a swoimi rękami objął mnie od tyłu. Jego podbródek wylądował na moim ramieniu, a jego usta nie zbyt głośno wypowiedziały:
-Jutro wrócimy do naszego domu. Kocham cię i chcę byś była dopóki nie odejdę.