kursor

Rainbow Pinwheel - Link Select

Translate-Tłumacz

środa, 20 kwietnia 2016

''Planeta Ziemia''

Część 8
 -I jak tam Skye?-spytał Ward. 
-Nie rozumiem.-odparłam.
-Obejrzała cię JJ?-spytał Eric.
-Nie. A po co?-zapytałam.
-Przecież skoczyłaś z balkonu prosto do basenu! Mogłaś sobie coś zrobić.-oznajmił Ward.
-Dzięki, że się o mnie tak troszczysz, ale nie potrzebnie. Wszystko ze mną jest dobrze. Lepiej martw się o siebie.-powiedziałam próbując koło niego przejść.
Ward chwycił mnie za rękę i spytał:
-Jesteś na mnie zła? Zrobiłem ci coś Skye?
-Nie. 
-Więc o co chodzi. Po prostu się spytałem , jak się czujesz, jako kolega z pracy, a ty się zachowałaś tak jakbym chciał powiedzieć coś złego. 
Wiedząc, że wybrałam nie odpowiedni ton, zmieniłam go i łagodniej powiedziałam mu:
-Ward. Chciałam tylko byś się o mnie nie martwił. Ty masz córkę i powinieneś o siebie zadbać, by nie została sama. Przecież oprócz ciebie nie ma nikogo. 
-Masz rację Skye. Przepraszam , że tak na ciebie wyskoczyłem. 
-Nic się nie stało. Teraz pozwól, że wrócę do swojego pokoju. 
-No jasne. Idź. 
-No ale musisz mi puścić rękę. 
-Przepraszam. Jestem jeszcze...
W pewnej chwili usłyszeliśmy straszny huk. JJ z Malcolmem podbiegli  do nas i powiedzieli , że zauważyli jakiś samolot , który właśnie odlatywał. Ward szybko pobiegł za stery i zauważył na małym monitorze , że oberwaliśmy. ''Ogon'' był całkiem zniszczony. Nasz samolot zaczął płonąć. Rozpoczęliśmy ewakuacje. JJ pobiegła zobaczyć czy mamy w zanadrzu spadochrony. Był, ale tylko jeden. A nas było czworo! Tymczasem mężczyzna , który zrzucił bombę zawiadomił o tym Martina. Zadowolony Zikkurat wsiadł do helikoptera i wystartował znikając. Mieliśmy zaledwie pięć minut by wymyślić plan przed wybuchem. Lecieliśmy akurat nad oceanem. Wtedy , w pewnej chwili Malcolm przypomniał sobie, że w samolocie jest kapsuła , która po wyrzuceniu z samolotu ma spadochron i może bezpiecznie wylądować. Niestety problem polegał na tym , że w tej kapsule mogło zmieścić się tylko dwoje ludzi. Nawet gdyby było ich tylko troje to i tak ktoś musiał zostać by wypuścić kapsułę. Musieliśmy tylko podjąć decyzję, kto przeżyje, a kto zginie. Każdy miał coś do zrobienia a stał przed wyborem śmierć lub życie. Był jeszcze jeden spadochron, ale był trochę podziurawiony , więc szanse na przeżycie były niewielkie.  Myślałam, że ludzie są samolubni i będą tylko myśleć o sobie,ale tak się nie stało w tym wypadku. Każdy z nich chciał ratować drugą osobę. Ward chciał bym to ja i JJ były w kapsule, lecz JJ chciała by to Malcolm i Ward się uratowali. Ja miałam jeszcze misję do spełnienia na Ziemi, więc nie mogłam pozwolić sobie na śmierć. Bo wiedziałam , że gdy wybuchnie samolot to i ja zginę bo był tam specjalny składnik ,który odbierał neonom śmiertelność. Wiedziałam , że dużo czasu nie zostało nam. Więc zaprosiłam Warda na bok i powiedziałam, że ja zostanę z nim a w kapsule niech będzie Malcolm z JJ. Ward zgodził się i powiedział JJ i Malcolmowi, że on będzie ze mną. 
-To dobrze.-odparł z drżącym głosem Malcolm.
-Pamiętajcie, że bardzo was ceniliśmy. Razem z Malcolmem , chcemy podziękować, za tak wspaniałe wyprawy i w ogóle...-ze łzami w oczach Johana wykrztuszała powoli słowa. 
-No dobra. To JJ weźcie z Malcolmem kanapki i  jakieś koce i zostawcie nam w kapsule, ale szybko.-rozkazał Ward.-Ja za ten czas sprawdzę jak tam za sterami a Skye pójdzie po spadochron.
-Dobrze.-mówiąc to JJ szybko pobiegła z Malcolmem po jakieś koce, poduszki i jedzenie.
Gdy weszli do kapsuły by zostawić tam pudełka Ward zamknął drzwi. Nie mogli już wyjść. Eric nacisnął przycisk, który spowodował otworzenie się samolotu. 
 
Podszedł do okienka i rzekł: ''Żegnajcie przyjaciele'' JJ z Malcolmem krzyczeli by tego nie robił, że to on powinien żyć bo ma córkę i tak dalej, niestety było za późno. 
-Waaaarrrrd! -krzycząc wylecieli w kapsule. 

Spadochron, który późno się otworzył, pozwolił parze naukowców utrzymać się na powierzchni oceanu. Ja tymczasem ubrałam spadochron i podeszłam do Warda, który spytał:
-Jesteś gotowa? 
-Tak. 
-To uciekaj.
-Ward możemy razem wyskoczyć.
-Ten spadochron jest za słaby. Nie utrzymał by nas, z resztą do czego byś mnie przypięła? 
-Możemy spróbować.
-Uciekaj! Zaraz wszystko wybuchnie! 
Musiałam podjąć decyzję albo zabrać siłą Erica albo pozwolić mu żyć. Jeżeli by zginął to źle bym się nie czuła, nie miałabym wyrzutów sumienia, ale gdyby przeżył co by to dało? W końcu my kosmici bez sumienia od wieków bronimy ludzi. Właściwie decyzja była podjęta. Musiałam go uratować, tylko potrzebowałam do tego mocy, a nie mogłam tego przy nim kazać, więc wzięłam gaśnicę i uderzyłam go. Gdy Ward stracił przytomność, używając mocy uniosłam go i wraz z nim wyskoczyłam samolotem. Potem szybko stworzyłam wielką przeźroczystą kulę, w której się znajdowaliśmy i która pozwoliła nam przeżyć. Trochę wyglądało tak jakbyśmy znajdowali się w jednej olbrzymiej bańce mydlanej. Samolot wybuchł!


 Długo nie mogłam wytrzymać , bo drobinki tego wybuchu opadły na tą ''bańkę mydlaną'' i traciłam powoli siłę, na szczęście udało się nam przeżyć. Przy okazji nie straciłam nieśmiertelności. Chwilę później, ''bańka'' pękła i wpadliśmy do oceanu. Musiałam coś wymyślić bo przecież nie mogłam ciągle pływać trzymając nieprzytomnego Warda. Rozwalony na drobne części ,samolot wpadło do oceanu. Zauważyłam nieopodal nas dość dużą cześć po samolocie , podpłynęłam do niej i postanowiłam użyć tej części jako tratwy. Położyłam na niej Erica a sama na krańcu siadłam. Prąd nas gdzieś niósł. Tymczasem Malcolm z JJ siedzieli w kapsule i czekali aż gdzieś stanął, albo ich ktoś odnajdzie. JJ myśląc że nie żyjemy z płaczem mówiła o mnie i o Wardzie
-Malcolm dlaczego oni musieli zginąć?
-A bo ja wiem?! A może żyją jeszcze?
-Chciałabym, ale przecież widziałeś jak wszystko wyleciało w powietrze. 
-Nie zadręczaj się tym już JJ.
-Ty nie masz serca! Tyle lat pracowaliśmy z Wardem. Był wymagającym, ale wspaniałym szefem, do tego taki przystojny wdowiec. A co powiemy jego córce? Ona nie ma już nikogo. 
-Przestań! Jeszcze nie wiadomo, czy przeżyjemy. Prześpij się trochę, zobaczymy co będzie jutro. 
-Skye dopiero co do nas doszła, a nie doczekała odznaki. Na pewno by ją dostała. A jak jej rodzina zareaguje na to? 
-Skye chyba nie ma rodziny. W dokumentach , które składała do Warda nic nie było o tym. Chyba jest z domu dziecka. 
-Grzebałeś w jego papierach?! Jak mogłeś?! 
-Przestań! 
-Ciągle ''przestań, przestań i przestań''! Sam przestań! 
-Dobra. Już się nie wściekaj! 
-Nie odzywaj się do mnie! 
-Dobra nie będę! 
Nadeszła noc, my cały ten czas dryfowaliśmy po oceanie. Rano ,leżąca , obudziłam się na brzegu oceanu. Wstałam i otarłam twarz z piasku. Resztę ubrania ''wytrzepałam'' i zaraz , zaczęłam szukać pozostałych. Obok mnie była część samolotu, na którym byłam wraz z Wardem. Nie było żadnych śladów w okół mnie, tylko podburzony piach falami oceanu, a przede mną jakieś gęste lasy. Łatwo było się domyśleć w środku gorącego słońca, że znajdowałam się na jakiejś wyspie. Tylko pytanie na jakiej i jak daleko od Nowego Jorku? Nagle zobaczyłam parę metrów od brzegu, w wodzie coś czarnego, skórzanego. Tak, była to kurtka Warda. Wbiegłam do wody i chwyciłam za nią, lecz go nie było. Wzięłam ją i kierowałam się z powrotem do brzegu. W pewnym momencie coś chwyciło mnie za nogę, gdy się obróciłam zauważyłam rękę Erica. Złapałam go za dłoń i wyciągnęłam na gorący piasek. Cały mokry i zmęczony z przyśpieszonym tętnem , próbował złapać oddech. Klęcząc nad Wardem , złapałam go za rękę i pomogłam mu wstać. Potem spytałam się go czy dobrze się czuje, on odparł:
-Jak na przeżycie wybuchu, płynięcie przez cały prawie ocean i teraz leżenie na mokrym piasku w upale pewnie około czterdziestu stopni jest całkiem okey. A ty jak Skye?
-Super. Nie zauważyłam nigdzie kapsuły z JJ i Malcolmem.
-Może jeszcze nie dopłynęli do brzegu, albo siedzą już gdzieś na plaży i jedzą coś. 
-Może. To co robimy?
-Może najpierw wyciągnijmy z wody to co prąd tu przyniósł. Może będzie nam coś z tych części samolotu potrzebne. Potem jak nam się uda, to zbudujemy szałas , znajdziemy jedzenie i rozpalimy ognisko, a później....nie mam zielonego pojęcia , co będzie później. 
Zrobiliśmy wszystko jak było w planie. Rozpaliliśmy ognisko, ale niestety nie udało nam się zbudować szałasu. Właściwie to mieliśmy tylko ognisko i ryby, których nie jadłam, bo powiedziałam , że jestem wegetarianką. Za to Eric Ward jadł tak łakomie, że o mało co, a by się udławił. Potrzebowaliśmy jeszcze tylko pitnej wody, bo wiadomo, że woda w oceanie była słona. Gdy Eric już się najadł, zaczął ze mną rozmawiać:
-Właściwie to nie pamiętam jak nam się udało przeżyć. Pamiętam tylko tyle, że wypuściłem kapsułę a potem kazałem ci wziąć spadochron a później wielka dziura. 
-Ja, także nic nie pamiętam. Wiem tyle, że ocknęłam się teraz na piasku i zobaczyłam ciebie w wodzie i wyciągnęłam cię.-oczywiście to co w tamtym momencie mówiłam, było kłamstwem, ale nie mogłam mu powiedzieć prawdy, o tym , co tak naprawdę się wydarzyło. 
-Jestem , okropnie zmęczony. Zdrzemnę się, a ty Skye popilnujesz warty? Obudź mnie za trzy godziny potem się zmienimy.-rzekł Ward.
-Nie ma sprawy.-mówiąc to pilnowałam całą noc.
Podczas gdy Ward spał, zadbałam o ognisko, dokładałam drewno by nie zgasł ogień. Nie wiedząc czym jest ogień, nie chcący za dużo wsadziłam rękę , która zaczęła mi się palić. Ja nie czułam tego bólu, więc po prostu ugasiłam ''pożar ręki'',a dziwne rany , które mi się ukazały na ręce, od dłoni aż do łokcia momentalnie znikły. Moje ciało było czymś  w rodzaju samoregeneracji. Strasznie nudziło mi się przez tą długą noc, więc położyłam się z dala od ognia i wpatrywałam, się w miliony migoczących  punktów na niebie. Tak upłynęła mi cała noc.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz