Część 7
-Mamy problem. -odparł Eric.
-Co się stało?-spytałam.
-Grupa BOA włamała się do muzeum i ukradła tylko włócznie. Tą co ostatnio znaleźliśmy . I są szkody. Zniszczyli starożytne maski oraz miecz i kilka innych przedmiotów. Musimy odzyskać tą włócznie.-odpowiedział Ward.
-Ale jak? Mogą być już na Hawajach, albo gdzieś dalej.-odparł Malcolm.
-Na razie pomóżmy w ogarnięciu muzeum Garemu.-powiedział Ward.
-No to się zbierajmy.-oznajmiłam.
Założyliśmy tylko kurtki i wsiadając do samochodu pojechaliśmy do muzeum. Na miejscu zastaliśmy niezły bajzel. Było bardzo dużo rozbitych gablot, poniszczonych eksponatów. Na jednej ze ścian widniała duża, czerwona litera-Z. Już domyśliłam się, że pod grupą BOA kryją się Zikkuraci. Muzeum zostało zamknięte do momentu gdy nie znajdziemy innych eksponatów do muzeum i nie naprawimy zniszczeń. Była to wielka strata. Bo w ciągu jednego dnia do Nowojorskiego muzeum przychodziło tysiące zwiedzających. W pewnym momencie koło gabloty w której znajdowała się włócznia JJ z Malcolmem i Wardem znaleźli blaszane i metalowe jakieś części. Ward biorąc każdy kawałek z nich przyglądał się mu i odkładał do pudełka, które miało trafić do naszego schowka.
-JJ, Malcolm musicie je potem bardzo dokładnie zbadać. Może się czegoś dowiecie.-powiedział Ward.
Po całym tym ''sprzątaniu'' wróciliśmy do bazy i tam wprowadziliśmy pewne kody i hasła do komputera , który zaczął wyszukiwać położenie włóczni. Każdy przedmiot w muzeum miał specjalny nadajnik, który w razie kradzieży pomógł nam go odnaleźć. Mieliśmy nadzieje , że i w tym przypadku zadziała. Niestety w bazie mieliśmy bardzo słaby komputer i szło to tak powoli , że chyba zdążylibyśmy przejść z dziesięć kilometrów. Tymczasem Malcolm z JJ badali te różne części znalezione w muzeum na swojej super tablicy 3D. Każdy element zbadali dokładnie, lecz nic w nich nie było szczególnego.
-Nie wiemy nawet skąd to pochodzi żelastwo.-odparł Malcolm.
-Może ze statku kosmicznego.-rzekła JJ.
-Na pewno...Głupszej hipotezy nie mogłaś wymyślić.-oznajmił Malcolm-Wiem, że wierzysz w istnienie kosmitów, ale jak na razie nie ma żadnych dowodów na to, że oni w ogóle istnieją i że są inne planety prócz tych, które już znamy. Nawet nie wiemy czy jest coś poza wszechświatem, a ty gadasz o kosmitach. Głupota.
Gdy wszyscy poszli spać , postanowiłam trochę pomyszkować po bazie. Wyciągnęłam jeszcze raz te wszystkie elementy i rozłożyłam je na stole. Potem zrobiłam im zdjęcia swoim super magicznym narzędziem zwanym telefonem. Następnie siadłam przed komputerem i zobaczyłam mapę Ziemi i czerwoną kropkę w jakimś kraju. Zaczęłam szperać by powiększyć mapkę. W pewnej chwili nadszedł Ward.
By usprawiedliwić się, powiedziałam mu , że właśnie miałam go wołać bo wiadomo gdzie znajduję się włócznia. Nachylając się nade mną Ward rzekł:
-Dobra robota.
-Dzięki Eric.
Zauważyłam , że jakoś dziwnie pociąga nosem więc spytałam czy wszystko dobrze. On odparł
-Skye czy ty używałaś moich perfum? Ewidentnie czuje je na tobie.
-Tak.
-Ahaaa... Nie przestajesz mnie zaskakiwać. Wiesz Skye, jeszcze cię nie rozgryzłem.
-To tylko perfumy. To nie sprawiedliwe , że mężczyzna i kobieta nie mogą mieć tych samych perfum. Skoro męski zapach też jest ładny.
-Oj Skye, jesteś bardzo dziwna, czasami przerażająca, ale jesteś zarazem niesamowita. Jesteś prawie jak robot. Czy w ogóle ciebie coś rusza? Czy jesteś taką twardą skorupą, którą trzeba rozbić? Ani razu nie widziałem cię zdenerwowanej, zestresowanej, rozluźnionej i w ogóle.
Żartem opisał mnie Ward. Czasami myślę sobie: ''Gdybyś wiedział kim jestem naprawdę...''
-Już taka jestem. Mnie już nie zmienisz. Nawet koniec świata tego nie zmieni.-oznajmiłam, dając mu do zrozumienia , że nic z tego nie będzie.
Właściwie to mógł to odebrać inaczej, ale to mnie już nie obchodziło. Ważne by trzymał się ode mnie z daleka. Czerwona kropka miała już podać nazwę miejsca w którym się teraz włócznia znajdowała, lecz nagle laptop się rozładował. Ward uderzył ręką w stół i krzyknął : ''A niech to!'' Potem poszedł po ładowarkę i podłączył urządzenie do prądu.
-Kiedy to się włączy?-spytałam.
-Najpierw musi mieć połowę procent baterii i dopiero potem się włączy. Głupi sprzęt! -oburzył się Ward.-Zawołaj mnie jak się włączy, dobra?
-Mhm. A ty gdzie idziesz?-zapytałam.
-Idę zaparzyć sobie kawę, bo już ranek się zbliża a zaraz tu zasnę i idę coś przekąsić. Zrobić ci coś? Kawę, herbatę, jakąś kanapkę? Z szynką , serem?-idąc do kuchni spytał Eric.
-Nie. Nie jestem głodna, ani nie chcę mi się pić.-oznajmiłam.
Czekaliśmy tak przeszło godzinę. I nic, nadal się ładowało. Mogłam użyć swojej mocy, ale niestety Eric siedział koło mnie.
-To co teraz robimy na zabicie czasu?-zapytał Ward wpatrując się w ekran laptopa.
-A co mamy robić? Czekamy.-odpowiedziałam.
-Dobra! Dosyć tego! Chodź do ze mną do kuchni.-porywczo chwycił mnie za rękę i zaprowadził do kuchni.
-Po co do kuchni?-spytałam.
-Nauczę cię robić kanapki i kawę. Bo mi się to już znudziło. A Malcolm i JJ lubią długo spać a Katrin nie mieszka tu zresztą tak jak Gary.-odpowiedział Ward.
Chwilę później mężczyzna poprosił mnie bym podała mu: chleb, sałatę, pomidora, ser, szynkę, ogórka i masło. Zapamiętałam wszystkie nazwy, ale nie dokładnie wiedziałam co jest czym. Przypomniałam sobie zdjęcie kanapki i opis jej. Było tam wszystko prócz sałaty.
-No i gdzie ta sałata?-spytał Ward robiąc pierwszą kanapkę.
-Nie wiem.-rzekłam.
-Widzisz tamtą na blacie miskę, z takim czymś zielonym?-spytał.-Siedzisz koło niej. To, to jest sałata ,podaj mi ją.
-Przepraszam cię bardzo.-odpowiedziałam.
Eric nałożył już ostatni składnik a potem przykrył wszystko jeszcze jedną kromką chleba i wycierając ręce o ścierkę powiedział.
-To jest łatwe.
Zrobiłam wielkie oczy i odchyliłam głowę w bok. Co miało oznaczać ''No nie wiem , czy takie to łatwe.''
-Mam nadzieje , że już potrafisz robić kanapki.
-Mniej więcej.
-To teraz Skye, spróbuj sama zrobić. A ja ci będę podpowiadał.
-No dobra.
W pewnej chwili do kuchni weszła rozespana Johana. Jednak nie weszła od razu. Schowała się za drzwiami i spoglądała na mnie i na Warda, który pomagał mi robić kanapkę. Czułam czyjąś obecność i długo nie zastanawiając się zawołałam JJ do kuchni na śniadanie. Speszona JJ spytała skąd wiedziałam, że to ona. Odpowiedziałam , że ma charakterystyczne perfumy, które tak właściwie tylko pozwoliły mi się upewnić, że to ona. Wyczułam jakieś zaniepokojenie, postanowiłam się oddalić, mówiąc: ''To zostawię was samych, pójdę zobaczyć czy to się włączyło''
-Skye! Laptop.-zawołał Ward.
-Ale co ''laptop''?-spytałam.
-To ''coś'' to laptop.-oznajmił Ward.
-No jasne. A co myślałeś?-rzekłszy poszłam przed magiczne urządzenie.
Nagle siedzącego przed monitorem zobaczyłam Malcolma, który powiedział, że ta włócznia znajduję się gdzieś na jakiejś wyspie nieopodal Turcji. Dałam znać reszcie i od razu ruszyliśmy do boju. Wzięliśmy samolot i wystartowaliśmy do siedziby w której mieścił lub mieścili się Zikkuraci. Gdy dotarliśmy już na miejsce postanowiliśmy wszyscy opracować plan. Malcolm wysłał kamerkę przyczepioną do samolociku i skontrolował teren. Po godzinie mieliśmy już jakieś informacje. Okazało się, że niejaki Martin Delchupo-właściciel pięknej willi z basenem w środku dżungli obchodzi czterdzieste urodziny. Było mnóstwo osób zaproszonych. Niestety mogli tam wejść tylko ci co mają zaproszenia. Potrzebowaliśmy znaleźć jakieś jedno zaproszenie i skopiować je i trochę polepszyć. Ward chwilę pomyślał i zdecydował , że ktoś z naszej ekipy musi pójść na przyjęcie urodzinowe jako gość i zorientować się gdzie jest włócznia czy ją ktoś chroni i w ogóle ilu jest ochroniarzy. Tymczasem ktoś inny musiał się zakraść i odwrócić uwagę wszystkich by ten ''gość urodzinowy'' mógł zabrać włócznie i bezpiecznie wrócić do samolotu.
-Ja mogę iść Ward.-zgłosiła się podekscytowana JJ.
-Przepraszam cię Johana, ale jakby było niebezpieczeństwo nie dałabyś sobie rady. Ty nawet muchy nie potrafisz skrzywdzić a co dopiero zabić człowieka. Poza tym nie potrafisz kłamać, przy pierwszym wejściu byś wpadła, a zresztą nie potrafisz mówić zbytnio na inne tematy prócz tematy naukowe. Przepraszam cię, ale taka jest prawda.-starając się jak najdelikatniej powiedział Eric.
Malcolm wybuchnął śmiechem , JJ spytała się go z czego on się śmieje, a on odpowiedział: ''Z ciebie''.
-Wolę by poszła...-zastanawiał się Ward.-Skye. Ty pójdziesz. To dobra okazja byś pokazała swoje umiejętności pod przykrywką.
Jak usłyszałam swoje imię, chwilę mnie ''zatrzymało'', a potem po chwili zrozumienia co powiedział Eric popatrzyłam się na niego z lekkim niedowierzaniem, że to akurat mnie wytypował. Ward przez chwilę spojrzał mi w oczy a potem zapytał czy coś się stało.
Nie wiedziałam co powiedzieć, więc odpowiedziałam:
-Dobra. To jestem gotowa. Możemy ruszać w drogę.
-Skye chyba o czymś zapomniałaś.-rzekł Ward.
-O czym?-spytałam.
-To jest przyjęcie urodzinowe. Nie pasuje byś szła w swetrze i w spodniach , oraz butach sportowych i bez prezentu.-oznajmił Eric.
-To co mam ubrać?-zapytałam.
-JJ teraz mam do ciebie prośbę. Ubierz Skye daj jakieś dodatki trochę umaluj czy coś tam, ale żeby było jej wygodnie. Pamiętaj, nie rób jej fryzur! Niech ma rozpuszczone.-powiedział Ward.-Skye twoim prezentem będzie zegarek. Ja będę blisko ciebie w razie czego zaatakuje.
Po godzinie byłam już gotowa., musiałam założyć jeszcze buty. Johana dała mi wysokie szpilki. Gdy je ubrałam poczułam się bardzo dziwnie, nigdy takich butów nie widziałam.
-Jak można w nich chodzić? Wolę swoje.-odparłam.
-Skye do tej sukienki inne nie pasują z moich. Więc musisz w nich pójść. Bez dyskusji. Wyglądasz prześlicznie.-powiedziała JJ.-Idę do reszty za dwie minuty masz przyjść bo jak nie to zobaczysz! Haha...
Po około pięciu minutach chodzenia w tę i w tamtą nauczyłam się chodzić na tych koszmarnych butach. Nogi jeszcze mi się chwiały, ale postanowiłam trochę poużywać swojej mocy. Zeszłam bardzo powoli po schodach. Pierwszy zobaczył mnie Malcolm , który rzekł
-Bomba!
Ward przeglądając jakieś papiery, nagle spojrzał na mnie i zaniemówił. Próbowałam układać tak usta by wychodził z nich tak jak ludzie mówią ''uśmiech'' nie było to łatwe. Taka prosta czynność dla człowieka a jednak kosmitom sprawia trudności. Miałam na sobie różową sukienkę z delikatnie rozkloszowanym dołem, białe szpilki, rozpuszczone, lekko falowane włosy i kilka pierścionków na palcach. Poza tym byłam strasznie oblana perfumami, które miały bardzo mocny zapach, wręcz nie do wytrzymania. Podeszłam bliżej reszty i widziałam oszołomionego Warda i spytałam się go: ''No i co się tak gapisz?'' on spuścił głowę i udawał , że zajmuję się czymś innym. Malcolm powiedział także że cała jego posiadłość jest chroniona specjalnym jakimś polem, Malcolm jakoś to naukowo nazwał, ale ja tam nie zrozumiałam dokładnie jak to się nazywało. Jakieś pole magnetyczne czy coś podobnego. Niestety wejście było jedno, przez bramę przez którą wpuszczano gości na imprezę, i która była chroniona. Trochę plany się pokrzyżowały. Na szczęście nasi naukowcy zaradzili coś na to pole ( po mojemu tak zwany ''nie widoczny płot'') Malcolm dał mi puderniczkę w której było lusterko i oczywiście puder, lecz to tylko taka przykrywka, bo dookoła były nadajniki które jak zaświeciły się na zielono to pozwoliły wyłączyć system ochrony i to pole.
Trzeba było znaleźć tylko odpowiedni zasięg. Ostatnie co musieliśmy zrobić to zdobyć zaproszenie. Ja wyszłam z samolotu wraz z Johaną a zaraz za mną wyszedł Malcolm. Ward spojrzał na mnie dyskretnie a potem poszedł się przebrać.
Gdy byliśmy już gotowi, to wyruszyliśmy w stronę wejścia. do willi. W pewnym momencie zauważyliśmy
nadjeżdżającą taksówkę. Ward wybiegł przed nią i zatrzymał ją. Pewna kobieta wysiadła z niej i przypadkiem upuściła zaproszenie na imprezę. JJ wzięła patelnie i uderzyła ją w głowę. Kobieta straciła przytomność a potem została związana do drzewa. Tymczasem Malcolm przeskanował zaproszenie i wkleił do niego moje zdjęcie. Gdy zaproszenie było już gotowe, pozostało mi już wsiąść do taksówki i pojechać prosto na uroczystość. Malcolm tylko powiedział przed misją ''Uważaj na siebie Skye''. W uchu miałam niewidoczną słuchawkę dzięki której stale byłam w kontakcie z naszą drużyną. Ja wjechałam taksówką na parking wysiadłam z niej, poprawiłam włosy i uśmiechnęłam się.
Chwilę później zostałam sprawdzona czy nie mam broni, ale nie miałam. Ochroniarze sprawdzili mi także zaproszenie i torebkę, na szczęście nic nie znaleźli. Bez żadnych przeszkód zostałam wpuszczona na przyjęcie. Tymczasem Malcolm z JJ kontrolowali mnie przez laptopa, i czerwona kropka która mnie oznaczała, poruszała się o pokazywała różne przeszkody. Nie potrzebowałam tego wszystkiego bo doskonale wiedziałam czy ktoś jest uzbrojony czy nie,. Ward tymczasem czekał przed tym specjalnym polem, kiedy zniknie, by mógł wejść do środka i by odwrócić ich uwagę. Nie obawiałam się niczego, bo miałam nad wszystkimi przewagę nawet nad Zikkuratami, bo byłam nieśmiertelna. Zauważyłam zgromadzenie ludzi dający na ogromny stół na prezenty ja też postanowiłam odłożyć tam swój prezent. Chwilę później szłam koło basenu i natknęłam się na kelnera który dawał drinki. Nie miałam ochoty brać, bo jak już wiecie, ale mogę powtórzyć neoninowie nic nie piją ani nic nie jedzą. Niestety JJ powiedziała mi do ucha bym wzięła jeden drink i wypiła.
Zrobiłam tak, ale udałam że łyknęłam coś. Malcolm widział to że nawet nie łyknęłam więc spytał się mnie dlaczego się nie napiłam. Pierwsza odpowiedź jaka przyszła mi do głowy była to taka: ''Wolę się nie upić, bo potem mi się kręci w głowię i mogłabym się wygadać''.Potem wszyscy goście i ja także , stanęliśmy przed sceną i słuchaliśmy przemowy jubilata, który miał tego dnia czterdziestkę. Trochę było to żenujące , więc okolicznościowo spytałam jednego z uzbrojonych ludzi o toaletę, by mieć pretekst by się rozejrzeć po domu zikkurata. Weszłam do środka i zaczęłam się rozglądać.
Gdy miałam otworzyć jedne drzwi nagle pojawił się jubilat -Martin Delchupo.
-Co tu robisz dziewczyno w różu?
-Szukałam toalety, ale już mi się odechciało.
-Może pójdziesz ze mną, pogadamy na osobności. Pokażę ci swój widok z okna.
-A bardzo chętnie. Dziękuję.
Od razu wyczuł , że jest to zikkurat. Poszłam za nim, i siadłam na kanapie. On siadł koło mnie i zaczął mi opowiadać jak nudne jest to przyjęcie. Ja udając , że go słucham prze pudrowałam sobie twarz , uruchamiając przy tym nadajniki. Dzięki nim cała ochrona willi została wyłączona. Położyłam puderniczkę na stoliku i kombinowałam jak znaleźć włócznie. Zaczęłam tak rozmawiać z Martinem.
-Wiesz, że jestem taki samotny. To życie się tak ciągnie, a nie mam z kim to życie dzielić.
-Po co mi to pan mówi?
-No jak to Skye? Nie wiesz?
-Skąd wiesz jak mam na imię. Przecież się nie przedstawiłam.
-Oj Skye. Dobrze wiesz kim jestem tak samo jak ja wiem kim ty jesteś i co tutaj robisz. Widzę , że zaprzyjaźniłaś się z ludźmi,ale chyba mama cię ostrzegała, że zbyt bliski kontakt może zniszczyć cię? Więc uważaj, bo szkoda było by takiej pięknej buźki.
-Nie obawiaj się zikkuracie. Nie popełnię tego błędu co ty. Nie zakocham się w człowieku bo jak już wiesz, ja nie posiadam uczuć.
-Wiem, ale pamiętaj, że człowiek je posiada. I czasami z braku uczuć możesz nie zapanować nad czymś i człowiek może ci odebrać to co jest dla ciebie najważniejsze-nieśmiertelność albo i życie.
-Już dobrze o tym wiem. Ty jesteś śmiertelny, dlaczego nikt cię nie chroni?
-Skye, a czy ten przystojny młodzieniec wie kim tak naprawdę jesteś i w jakim celu przybyłaś na Ziemię? Chyba nie. Obawiam się, że wpadłaś mu w oko. Uważaj Skye, bo go zranisz.
-Przestań, wiesz że na mnie takie gadki nie działają. Poza tym co mnie obchodzą uczucia innych. Jeszcze parę miesięcy i wracam na planetę. A oni tu zostają. Ja zakończę misję a oni będą tu żyli okłamani, pełni uczuć, śmiertelni , nie żyjący w zgodzie ze sobą ludzie.
-Sądzę, że to co powiedziałaś nie spodobało by się twoim przyjaciołom.
-Co mnie to obchodzi. Dobra znudziła mi się ta pogawędka.
Wstałam i nagle mężczyzna wyciągnął broń. A zaraz za nim do salonu wbiegło dwóch innych uzbrojonych mężczyzn, którzy zaczęli we mnie celować.
-Martin przecież wiesz, że jestem nieśmiertelna.
-Tak, ale w tych kulach jest specjalny dodatek.
-Aha, czyli według ciebie teraz zginę?
-Tak Skye, a szkoda bo dobrze mi się z tobą rozmawiało.
-To szkoda Martin, bo muszę ci pokrzyżować plany.
Wyrwałam mu broń i zastrzeliłam dwóch ochroniarzy, a potem zaczęłam celować w jubilata.
-Mów gdzie jest włócznia!
-Nie ma jej. Zniszczyłem ją, chciałem tylko by ciebie tu sprowadzić i zabić wtedy by królowa , twoja matka by się załamała i było by łatwiej podbić Neon.
Niestety wiedziałam kiedy ktoś kłamie, a Martin nie kłamał, naprawdę zniszczył włócznie. Nic mi nie pozostało, nacisnęłam przycisk, niestety okazało się , że naboje się skończyły.
-Użyjesz mocy? I pozwolisz by cię zdemaskowali?-spytał Martin.
-Nie!-krzyknęłam.
Upuściłam broń, szybko ściągnęłam buty i wyskoczyłam z balkonu z drugiego piętra do basenu.
Delchupo wybuchnął śmiechem i zaczął uciekać, lecz zanim to zrobił kazał nas wszystkich zabić. Ja wyszłam z basenu i zaczęłam biec na bosakach między gośćmi a Ward zaczął mnie szukać. W końcu obiegłam dom i usłyszałam szukającego mnie Warda, pobiegłam dalej nad basen
. Dwóch uzbrojonych mężczyzn zaczęło mnie gonić i złapało mnie za ręce, miała użyć swojej mocy niestety przybiegł Ward i ich zastrzelił.
Ja cała mokra odegrałam scenę przerażenia i zmęczenia. Zdyszana podbiegłam do niego i ''zdyszana'' próbowałam złapać powietrze. Ward spytał się czy wszystko ze mną dobrze, odpowiedziałam twierdzącą. Potem powiedziałam, że włócznia została zniszczona. Ward rozpoczął ewakuację.
Uciekliśmy wszyscy do samolotu i szczęśliwe wystartowaliśmy samolotem w drogę powrotną do Nowego Jorku niestety z poniesioną porażką. Wszyscy przebraliśmy się, a JJ opatrzyła rany Ericowi.
Przelatywaliśmy nad oceanem byliśmy spokojni , ale także zawiedzeni, że się nam nie udało odebrać tej włóczni. Ja wysuszyłam się i siadłam w swoim mini pokoju i przesłałam kolejne informacje mojej mamie królowej planety Neon. Ward w gabinecie rozmawiał z córką a Malcolm z JJ fascynowali się misją.
-Widziałeś jaką ją uderzyłam tą patelnią?
-Mhm. Byłaś super, ale nie odwiązaliśmy jej.
-O kurczę! Zapomniałam! A trudno. Nic się jej nie stanie , kiedyś ją ktoś znajdzie.
-Dobrze powiedziane: ''kiedyś''.
W tym samym czasie Martin Delchupo wydał rozkaz pewnemu ochroniarzowi.
-Zestrzelić samolot, w którym znajduję się kosmitka.
-Tak jest. Ale panie, przecież ona jest nieśmiertelna.
-Przecież masz bombę ze specjalnym składnikiem. Pospiesz się, póki lecą nad oceanem. Wtedy nikt ich nie znajdzie. Wszyscy zginą. Tylko żeby ci się udało bo to tylko jedna bomba ma specjalny składnik. Musimy znaleźć jak najszybciej ''Błękitną Gwiazdę'' wtedy będziemy mogli produkować setki tysięcy takich bomb.
-Tak jest. Na pewno zginął.
-Doskonale. Masz tu kamerkę leć z nimi i nakręć jak będzie ''Wielkie Bum'' Haha...
Bombowce wyruszyli w pogoń za nami. Po jakimś czasie dogonili nas, przylecieli nad nami. Tylko jeden guzik dzielił ich od wielkiego bum. Z tego nikt nie mógł wyjść cało. Nawet ja, był specjalny składnik w który odbierał nam, neonimom nieśmiertelność. Na szczęście tego nie było dużo, a właśnie ''Błękitna Gwiazda'' mogła im dać nieśmiertelność a nam odebrać nieśmiertelność i zniszczyć nas wszystkich, a wtedy wszyscy ludzie, stworzenia cały wszechświat byłby zarządzany prze Zikkuratów a na czele nich stała by ''Czarna Śmierć''
-Gotowy jesteś to zrzucenia bomby?-spytał pewien mężczyzna.
-Tak.-odpowiedział pilot.
-To z rzucaj! Do dzieła!-rozkazał mężczyzna.
......
Część dalsza nastąpi...
-Co się stało?-spytałam.
-Grupa BOA włamała się do muzeum i ukradła tylko włócznie. Tą co ostatnio znaleźliśmy . I są szkody. Zniszczyli starożytne maski oraz miecz i kilka innych przedmiotów. Musimy odzyskać tą włócznie.-odpowiedział Ward.
-Ale jak? Mogą być już na Hawajach, albo gdzieś dalej.-odparł Malcolm.
-Na razie pomóżmy w ogarnięciu muzeum Garemu.-powiedział Ward.
-No to się zbierajmy.-oznajmiłam.
Założyliśmy tylko kurtki i wsiadając do samochodu pojechaliśmy do muzeum. Na miejscu zastaliśmy niezły bajzel. Było bardzo dużo rozbitych gablot, poniszczonych eksponatów. Na jednej ze ścian widniała duża, czerwona litera-Z. Już domyśliłam się, że pod grupą BOA kryją się Zikkuraci. Muzeum zostało zamknięte do momentu gdy nie znajdziemy innych eksponatów do muzeum i nie naprawimy zniszczeń. Była to wielka strata. Bo w ciągu jednego dnia do Nowojorskiego muzeum przychodziło tysiące zwiedzających. W pewnym momencie koło gabloty w której znajdowała się włócznia JJ z Malcolmem i Wardem znaleźli blaszane i metalowe jakieś części. Ward biorąc każdy kawałek z nich przyglądał się mu i odkładał do pudełka, które miało trafić do naszego schowka.
-JJ, Malcolm musicie je potem bardzo dokładnie zbadać. Może się czegoś dowiecie.-powiedział Ward.
Po całym tym ''sprzątaniu'' wróciliśmy do bazy i tam wprowadziliśmy pewne kody i hasła do komputera , który zaczął wyszukiwać położenie włóczni. Każdy przedmiot w muzeum miał specjalny nadajnik, który w razie kradzieży pomógł nam go odnaleźć. Mieliśmy nadzieje , że i w tym przypadku zadziała. Niestety w bazie mieliśmy bardzo słaby komputer i szło to tak powoli , że chyba zdążylibyśmy przejść z dziesięć kilometrów. Tymczasem Malcolm z JJ badali te różne części znalezione w muzeum na swojej super tablicy 3D. Każdy element zbadali dokładnie, lecz nic w nich nie było szczególnego.
-Nie wiemy nawet skąd to pochodzi żelastwo.-odparł Malcolm.
-Może ze statku kosmicznego.-rzekła JJ.
-Na pewno...Głupszej hipotezy nie mogłaś wymyślić.-oznajmił Malcolm-Wiem, że wierzysz w istnienie kosmitów, ale jak na razie nie ma żadnych dowodów na to, że oni w ogóle istnieją i że są inne planety prócz tych, które już znamy. Nawet nie wiemy czy jest coś poza wszechświatem, a ty gadasz o kosmitach. Głupota.
Gdy wszyscy poszli spać , postanowiłam trochę pomyszkować po bazie. Wyciągnęłam jeszcze raz te wszystkie elementy i rozłożyłam je na stole. Potem zrobiłam im zdjęcia swoim super magicznym narzędziem zwanym telefonem. Następnie siadłam przed komputerem i zobaczyłam mapę Ziemi i czerwoną kropkę w jakimś kraju. Zaczęłam szperać by powiększyć mapkę. W pewnej chwili nadszedł Ward.
By usprawiedliwić się, powiedziałam mu , że właśnie miałam go wołać bo wiadomo gdzie znajduję się włócznia. Nachylając się nade mną Ward rzekł:
-Dobra robota.
-Dzięki Eric.
Zauważyłam , że jakoś dziwnie pociąga nosem więc spytałam czy wszystko dobrze. On odparł
-Skye czy ty używałaś moich perfum? Ewidentnie czuje je na tobie.
-Tak.
-Ahaaa... Nie przestajesz mnie zaskakiwać. Wiesz Skye, jeszcze cię nie rozgryzłem.
-To tylko perfumy. To nie sprawiedliwe , że mężczyzna i kobieta nie mogą mieć tych samych perfum. Skoro męski zapach też jest ładny.
-Oj Skye, jesteś bardzo dziwna, czasami przerażająca, ale jesteś zarazem niesamowita. Jesteś prawie jak robot. Czy w ogóle ciebie coś rusza? Czy jesteś taką twardą skorupą, którą trzeba rozbić? Ani razu nie widziałem cię zdenerwowanej, zestresowanej, rozluźnionej i w ogóle.
Żartem opisał mnie Ward. Czasami myślę sobie: ''Gdybyś wiedział kim jestem naprawdę...''
-Już taka jestem. Mnie już nie zmienisz. Nawet koniec świata tego nie zmieni.-oznajmiłam, dając mu do zrozumienia , że nic z tego nie będzie.
Właściwie to mógł to odebrać inaczej, ale to mnie już nie obchodziło. Ważne by trzymał się ode mnie z daleka. Czerwona kropka miała już podać nazwę miejsca w którym się teraz włócznia znajdowała, lecz nagle laptop się rozładował. Ward uderzył ręką w stół i krzyknął : ''A niech to!'' Potem poszedł po ładowarkę i podłączył urządzenie do prądu.
-Kiedy to się włączy?-spytałam.
-Najpierw musi mieć połowę procent baterii i dopiero potem się włączy. Głupi sprzęt! -oburzył się Ward.-Zawołaj mnie jak się włączy, dobra?
-Mhm. A ty gdzie idziesz?-zapytałam.
-Idę zaparzyć sobie kawę, bo już ranek się zbliża a zaraz tu zasnę i idę coś przekąsić. Zrobić ci coś? Kawę, herbatę, jakąś kanapkę? Z szynką , serem?-idąc do kuchni spytał Eric.
-Nie. Nie jestem głodna, ani nie chcę mi się pić.-oznajmiłam.
Czekaliśmy tak przeszło godzinę. I nic, nadal się ładowało. Mogłam użyć swojej mocy, ale niestety Eric siedział koło mnie.
-To co teraz robimy na zabicie czasu?-zapytał Ward wpatrując się w ekran laptopa.
-A co mamy robić? Czekamy.-odpowiedziałam.
-Dobra! Dosyć tego! Chodź do ze mną do kuchni.-porywczo chwycił mnie za rękę i zaprowadził do kuchni.
-Po co do kuchni?-spytałam.
-Nauczę cię robić kanapki i kawę. Bo mi się to już znudziło. A Malcolm i JJ lubią długo spać a Katrin nie mieszka tu zresztą tak jak Gary.-odpowiedział Ward.
Chwilę później mężczyzna poprosił mnie bym podała mu: chleb, sałatę, pomidora, ser, szynkę, ogórka i masło. Zapamiętałam wszystkie nazwy, ale nie dokładnie wiedziałam co jest czym. Przypomniałam sobie zdjęcie kanapki i opis jej. Było tam wszystko prócz sałaty.
-No i gdzie ta sałata?-spytał Ward robiąc pierwszą kanapkę.
-Nie wiem.-rzekłam.
-Widzisz tamtą na blacie miskę, z takim czymś zielonym?-spytał.-Siedzisz koło niej. To, to jest sałata ,podaj mi ją.
-Przepraszam cię bardzo.-odpowiedziałam.
Eric nałożył już ostatni składnik a potem przykrył wszystko jeszcze jedną kromką chleba i wycierając ręce o ścierkę powiedział.
-To jest łatwe.
Zrobiłam wielkie oczy i odchyliłam głowę w bok. Co miało oznaczać ''No nie wiem , czy takie to łatwe.''
-Mam nadzieje , że już potrafisz robić kanapki.
-Mniej więcej.
-To teraz Skye, spróbuj sama zrobić. A ja ci będę podpowiadał.
-No dobra.
W pewnej chwili do kuchni weszła rozespana Johana. Jednak nie weszła od razu. Schowała się za drzwiami i spoglądała na mnie i na Warda, który pomagał mi robić kanapkę. Czułam czyjąś obecność i długo nie zastanawiając się zawołałam JJ do kuchni na śniadanie. Speszona JJ spytała skąd wiedziałam, że to ona. Odpowiedziałam , że ma charakterystyczne perfumy, które tak właściwie tylko pozwoliły mi się upewnić, że to ona. Wyczułam jakieś zaniepokojenie, postanowiłam się oddalić, mówiąc: ''To zostawię was samych, pójdę zobaczyć czy to się włączyło''
-Skye! Laptop.-zawołał Ward.
-Ale co ''laptop''?-spytałam.
-To ''coś'' to laptop.-oznajmił Ward.
-No jasne. A co myślałeś?-rzekłszy poszłam przed magiczne urządzenie.
Nagle siedzącego przed monitorem zobaczyłam Malcolma, który powiedział, że ta włócznia znajduję się gdzieś na jakiejś wyspie nieopodal Turcji. Dałam znać reszcie i od razu ruszyliśmy do boju. Wzięliśmy samolot i wystartowaliśmy do siedziby w której mieścił lub mieścili się Zikkuraci. Gdy dotarliśmy już na miejsce postanowiliśmy wszyscy opracować plan. Malcolm wysłał kamerkę przyczepioną do samolociku i skontrolował teren. Po godzinie mieliśmy już jakieś informacje. Okazało się, że niejaki Martin Delchupo-właściciel pięknej willi z basenem w środku dżungli obchodzi czterdzieste urodziny. Było mnóstwo osób zaproszonych. Niestety mogli tam wejść tylko ci co mają zaproszenia. Potrzebowaliśmy znaleźć jakieś jedno zaproszenie i skopiować je i trochę polepszyć. Ward chwilę pomyślał i zdecydował , że ktoś z naszej ekipy musi pójść na przyjęcie urodzinowe jako gość i zorientować się gdzie jest włócznia czy ją ktoś chroni i w ogóle ilu jest ochroniarzy. Tymczasem ktoś inny musiał się zakraść i odwrócić uwagę wszystkich by ten ''gość urodzinowy'' mógł zabrać włócznie i bezpiecznie wrócić do samolotu.
-Ja mogę iść Ward.-zgłosiła się podekscytowana JJ.
-Przepraszam cię Johana, ale jakby było niebezpieczeństwo nie dałabyś sobie rady. Ty nawet muchy nie potrafisz skrzywdzić a co dopiero zabić człowieka. Poza tym nie potrafisz kłamać, przy pierwszym wejściu byś wpadła, a zresztą nie potrafisz mówić zbytnio na inne tematy prócz tematy naukowe. Przepraszam cię, ale taka jest prawda.-starając się jak najdelikatniej powiedział Eric.
Malcolm wybuchnął śmiechem , JJ spytała się go z czego on się śmieje, a on odpowiedział: ''Z ciebie''.
-Wolę by poszła...-zastanawiał się Ward.-Skye. Ty pójdziesz. To dobra okazja byś pokazała swoje umiejętności pod przykrywką.
Jak usłyszałam swoje imię, chwilę mnie ''zatrzymało'', a potem po chwili zrozumienia co powiedział Eric popatrzyłam się na niego z lekkim niedowierzaniem, że to akurat mnie wytypował. Ward przez chwilę spojrzał mi w oczy a potem zapytał czy coś się stało.
Nie wiedziałam co powiedzieć, więc odpowiedziałam:
-Dobra. To jestem gotowa. Możemy ruszać w drogę.
-Skye chyba o czymś zapomniałaś.-rzekł Ward.
-O czym?-spytałam.
-To jest przyjęcie urodzinowe. Nie pasuje byś szła w swetrze i w spodniach , oraz butach sportowych i bez prezentu.-oznajmił Eric.
-To co mam ubrać?-zapytałam.
-JJ teraz mam do ciebie prośbę. Ubierz Skye daj jakieś dodatki trochę umaluj czy coś tam, ale żeby było jej wygodnie. Pamiętaj, nie rób jej fryzur! Niech ma rozpuszczone.-powiedział Ward.-Skye twoim prezentem będzie zegarek. Ja będę blisko ciebie w razie czego zaatakuje.
Po godzinie byłam już gotowa., musiałam założyć jeszcze buty. Johana dała mi wysokie szpilki. Gdy je ubrałam poczułam się bardzo dziwnie, nigdy takich butów nie widziałam.
-Jak można w nich chodzić? Wolę swoje.-odparłam.
-Skye do tej sukienki inne nie pasują z moich. Więc musisz w nich pójść. Bez dyskusji. Wyglądasz prześlicznie.-powiedziała JJ.-Idę do reszty za dwie minuty masz przyjść bo jak nie to zobaczysz! Haha...
Po około pięciu minutach chodzenia w tę i w tamtą nauczyłam się chodzić na tych koszmarnych butach. Nogi jeszcze mi się chwiały, ale postanowiłam trochę poużywać swojej mocy. Zeszłam bardzo powoli po schodach. Pierwszy zobaczył mnie Malcolm , który rzekł
-Bomba!
Ward przeglądając jakieś papiery, nagle spojrzał na mnie i zaniemówił. Próbowałam układać tak usta by wychodził z nich tak jak ludzie mówią ''uśmiech'' nie było to łatwe. Taka prosta czynność dla człowieka a jednak kosmitom sprawia trudności. Miałam na sobie różową sukienkę z delikatnie rozkloszowanym dołem, białe szpilki, rozpuszczone, lekko falowane włosy i kilka pierścionków na palcach. Poza tym byłam strasznie oblana perfumami, które miały bardzo mocny zapach, wręcz nie do wytrzymania. Podeszłam bliżej reszty i widziałam oszołomionego Warda i spytałam się go: ''No i co się tak gapisz?'' on spuścił głowę i udawał , że zajmuję się czymś innym. Malcolm powiedział także że cała jego posiadłość jest chroniona specjalnym jakimś polem, Malcolm jakoś to naukowo nazwał, ale ja tam nie zrozumiałam dokładnie jak to się nazywało. Jakieś pole magnetyczne czy coś podobnego. Niestety wejście było jedno, przez bramę przez którą wpuszczano gości na imprezę, i która była chroniona. Trochę plany się pokrzyżowały. Na szczęście nasi naukowcy zaradzili coś na to pole ( po mojemu tak zwany ''nie widoczny płot'') Malcolm dał mi puderniczkę w której było lusterko i oczywiście puder, lecz to tylko taka przykrywka, bo dookoła były nadajniki które jak zaświeciły się na zielono to pozwoliły wyłączyć system ochrony i to pole.
Trzeba było znaleźć tylko odpowiedni zasięg. Ostatnie co musieliśmy zrobić to zdobyć zaproszenie. Ja wyszłam z samolotu wraz z Johaną a zaraz za mną wyszedł Malcolm. Ward spojrzał na mnie dyskretnie a potem poszedł się przebrać.
Gdy byliśmy już gotowi, to wyruszyliśmy w stronę wejścia. do willi. W pewnym momencie zauważyliśmy
nadjeżdżającą taksówkę. Ward wybiegł przed nią i zatrzymał ją. Pewna kobieta wysiadła z niej i przypadkiem upuściła zaproszenie na imprezę. JJ wzięła patelnie i uderzyła ją w głowę. Kobieta straciła przytomność a potem została związana do drzewa. Tymczasem Malcolm przeskanował zaproszenie i wkleił do niego moje zdjęcie. Gdy zaproszenie było już gotowe, pozostało mi już wsiąść do taksówki i pojechać prosto na uroczystość. Malcolm tylko powiedział przed misją ''Uważaj na siebie Skye''. W uchu miałam niewidoczną słuchawkę dzięki której stale byłam w kontakcie z naszą drużyną. Ja wjechałam taksówką na parking wysiadłam z niej, poprawiłam włosy i uśmiechnęłam się.
Chwilę później zostałam sprawdzona czy nie mam broni, ale nie miałam. Ochroniarze sprawdzili mi także zaproszenie i torebkę, na szczęście nic nie znaleźli. Bez żadnych przeszkód zostałam wpuszczona na przyjęcie. Tymczasem Malcolm z JJ kontrolowali mnie przez laptopa, i czerwona kropka która mnie oznaczała, poruszała się o pokazywała różne przeszkody. Nie potrzebowałam tego wszystkiego bo doskonale wiedziałam czy ktoś jest uzbrojony czy nie,. Ward tymczasem czekał przed tym specjalnym polem, kiedy zniknie, by mógł wejść do środka i by odwrócić ich uwagę. Nie obawiałam się niczego, bo miałam nad wszystkimi przewagę nawet nad Zikkuratami, bo byłam nieśmiertelna. Zauważyłam zgromadzenie ludzi dający na ogromny stół na prezenty ja też postanowiłam odłożyć tam swój prezent. Chwilę później szłam koło basenu i natknęłam się na kelnera który dawał drinki. Nie miałam ochoty brać, bo jak już wiecie, ale mogę powtórzyć neoninowie nic nie piją ani nic nie jedzą. Niestety JJ powiedziała mi do ucha bym wzięła jeden drink i wypiła.
Zrobiłam tak, ale udałam że łyknęłam coś. Malcolm widział to że nawet nie łyknęłam więc spytał się mnie dlaczego się nie napiłam. Pierwsza odpowiedź jaka przyszła mi do głowy była to taka: ''Wolę się nie upić, bo potem mi się kręci w głowię i mogłabym się wygadać''.Potem wszyscy goście i ja także , stanęliśmy przed sceną i słuchaliśmy przemowy jubilata, który miał tego dnia czterdziestkę. Trochę było to żenujące , więc okolicznościowo spytałam jednego z uzbrojonych ludzi o toaletę, by mieć pretekst by się rozejrzeć po domu zikkurata. Weszłam do środka i zaczęłam się rozglądać.
Gdy miałam otworzyć jedne drzwi nagle pojawił się jubilat -Martin Delchupo.
-Co tu robisz dziewczyno w różu?
-Szukałam toalety, ale już mi się odechciało.
-Może pójdziesz ze mną, pogadamy na osobności. Pokażę ci swój widok z okna.
-A bardzo chętnie. Dziękuję.
Od razu wyczuł , że jest to zikkurat. Poszłam za nim, i siadłam na kanapie. On siadł koło mnie i zaczął mi opowiadać jak nudne jest to przyjęcie. Ja udając , że go słucham prze pudrowałam sobie twarz , uruchamiając przy tym nadajniki. Dzięki nim cała ochrona willi została wyłączona. Położyłam puderniczkę na stoliku i kombinowałam jak znaleźć włócznie. Zaczęłam tak rozmawiać z Martinem.
-Wiesz, że jestem taki samotny. To życie się tak ciągnie, a nie mam z kim to życie dzielić.
-Po co mi to pan mówi?
-No jak to Skye? Nie wiesz?
-Skąd wiesz jak mam na imię. Przecież się nie przedstawiłam.
-Oj Skye. Dobrze wiesz kim jestem tak samo jak ja wiem kim ty jesteś i co tutaj robisz. Widzę , że zaprzyjaźniłaś się z ludźmi,ale chyba mama cię ostrzegała, że zbyt bliski kontakt może zniszczyć cię? Więc uważaj, bo szkoda było by takiej pięknej buźki.
-Nie obawiaj się zikkuracie. Nie popełnię tego błędu co ty. Nie zakocham się w człowieku bo jak już wiesz, ja nie posiadam uczuć.
-Wiem, ale pamiętaj, że człowiek je posiada. I czasami z braku uczuć możesz nie zapanować nad czymś i człowiek może ci odebrać to co jest dla ciebie najważniejsze-nieśmiertelność albo i życie.
-Już dobrze o tym wiem. Ty jesteś śmiertelny, dlaczego nikt cię nie chroni?
-Skye, a czy ten przystojny młodzieniec wie kim tak naprawdę jesteś i w jakim celu przybyłaś na Ziemię? Chyba nie. Obawiam się, że wpadłaś mu w oko. Uważaj Skye, bo go zranisz.
-Przestań, wiesz że na mnie takie gadki nie działają. Poza tym co mnie obchodzą uczucia innych. Jeszcze parę miesięcy i wracam na planetę. A oni tu zostają. Ja zakończę misję a oni będą tu żyli okłamani, pełni uczuć, śmiertelni , nie żyjący w zgodzie ze sobą ludzie.
-Sądzę, że to co powiedziałaś nie spodobało by się twoim przyjaciołom.
-Co mnie to obchodzi. Dobra znudziła mi się ta pogawędka.
Wstałam i nagle mężczyzna wyciągnął broń. A zaraz za nim do salonu wbiegło dwóch innych uzbrojonych mężczyzn, którzy zaczęli we mnie celować.
-Martin przecież wiesz, że jestem nieśmiertelna.
-Tak, ale w tych kulach jest specjalny dodatek.
-Aha, czyli według ciebie teraz zginę?
-Tak Skye, a szkoda bo dobrze mi się z tobą rozmawiało.
-To szkoda Martin, bo muszę ci pokrzyżować plany.
Wyrwałam mu broń i zastrzeliłam dwóch ochroniarzy, a potem zaczęłam celować w jubilata.
-Mów gdzie jest włócznia!
-Nie ma jej. Zniszczyłem ją, chciałem tylko by ciebie tu sprowadzić i zabić wtedy by królowa , twoja matka by się załamała i było by łatwiej podbić Neon.
Niestety wiedziałam kiedy ktoś kłamie, a Martin nie kłamał, naprawdę zniszczył włócznie. Nic mi nie pozostało, nacisnęłam przycisk, niestety okazało się , że naboje się skończyły.
-Użyjesz mocy? I pozwolisz by cię zdemaskowali?-spytał Martin.
-Nie!-krzyknęłam.
Upuściłam broń, szybko ściągnęłam buty i wyskoczyłam z balkonu z drugiego piętra do basenu.
Uciekliśmy wszyscy do samolotu i szczęśliwe wystartowaliśmy samolotem w drogę powrotną do Nowego Jorku niestety z poniesioną porażką. Wszyscy przebraliśmy się, a JJ opatrzyła rany Ericowi.
Przelatywaliśmy nad oceanem byliśmy spokojni , ale także zawiedzeni, że się nam nie udało odebrać tej włóczni. Ja wysuszyłam się i siadłam w swoim mini pokoju i przesłałam kolejne informacje mojej mamie królowej planety Neon. Ward w gabinecie rozmawiał z córką a Malcolm z JJ fascynowali się misją.
-Widziałeś jaką ją uderzyłam tą patelnią?
-Mhm. Byłaś super, ale nie odwiązaliśmy jej.
-O kurczę! Zapomniałam! A trudno. Nic się jej nie stanie , kiedyś ją ktoś znajdzie.
-Dobrze powiedziane: ''kiedyś''.
W tym samym czasie Martin Delchupo wydał rozkaz pewnemu ochroniarzowi.
-Zestrzelić samolot, w którym znajduję się kosmitka.
-Tak jest. Ale panie, przecież ona jest nieśmiertelna.
-Przecież masz bombę ze specjalnym składnikiem. Pospiesz się, póki lecą nad oceanem. Wtedy nikt ich nie znajdzie. Wszyscy zginą. Tylko żeby ci się udało bo to tylko jedna bomba ma specjalny składnik. Musimy znaleźć jak najszybciej ''Błękitną Gwiazdę'' wtedy będziemy mogli produkować setki tysięcy takich bomb.
-Tak jest. Na pewno zginął.
-Doskonale. Masz tu kamerkę leć z nimi i nakręć jak będzie ''Wielkie Bum'' Haha...
Bombowce wyruszyli w pogoń za nami. Po jakimś czasie dogonili nas, przylecieli nad nami. Tylko jeden guzik dzielił ich od wielkiego bum. Z tego nikt nie mógł wyjść cało. Nawet ja, był specjalny składnik w który odbierał nam, neonimom nieśmiertelność. Na szczęście tego nie było dużo, a właśnie ''Błękitna Gwiazda'' mogła im dać nieśmiertelność a nam odebrać nieśmiertelność i zniszczyć nas wszystkich, a wtedy wszyscy ludzie, stworzenia cały wszechświat byłby zarządzany prze Zikkuratów a na czele nich stała by ''Czarna Śmierć''
-Gotowy jesteś to zrzucenia bomby?-spytał pewien mężczyzna.
-Tak.-odpowiedział pilot.
-To z rzucaj! Do dzieła!-rozkazał mężczyzna.
......
Część dalsza nastąpi...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz