Nazajutrz z samego rana sprzątałam boksy dla koni. W ciszy i ze skrywaną złością zaczęłam czyścić konie, aż nagle do stajni wpadł ''gwar'', który nazywał się -Bayan. Zakłócił mój spokój krzycząc z radością:
-Nyang! Witaj kochana, co tam u ciebie?
Nie miałam ochoty z nim rozmawiać po tym co się zdarzyło poprzedniego dnia wieczorem. Byłam właściwie o dwie rzeczy wściekła. O to że wyjawił moją tajemnicę, a druga to ta , że zgubiłam pamiątkę po moich rodzicach.
-Nyang chodźmy po spacerować. Jest taki piękny dzień...-podszedł do mnie i złapał mnie za rękę.
Zdecydowanym ruchem odwróciłam się twarzą w księcia stronę i zaczęłam stopniowo podnosić głos.
-Odczep się ode mnie! Co ty sobie wyobrażasz?! Odejdź i nie pokazuj mi się więcej na oczy!
-Nyang, ale co się stało? Co ja ci takiego zrobiłem?
-Ty się jeszcze pytasz?! Módl się by Wang Yu niczego nie pamiętał! Bo inaczej marny twój los.-popchnąwszy Bayana, wybiegłam ze stajni.
Ledwo co wypowiedziałam te słowa, a na swej drodze spotkałam Wanga, który poprosił mnie o wspólną rozmowę. Spacerowaliśmy po posiadłości bardzo długo. Miałam momenty gdzie sądziłam , że czasami dłużej rozmawiamy niż chodzimy. Właśnie Wangowi jako pierwszemu i jak na tamten czas ostatniemu powiedziałam całą swoją historię. Najpierw nie mógł w to uwierzyć, że jestem prawdziwą spadkobierczynią tronu dynastii Shin. Powiedział, że musi to w ciszy poukładać. Dałam mu czas, bo w końcu nie często się spotyka cesarzową , która sprząta stajnie. Ze łzami w oczach ruszyłam do swojego pokoju. Tam położyłam się na łóżku i zaczęłam płakać, tak mocno, że przemokły niektóre części pościeli. Tymczasem książę poszedł do swojej komnaty po mój wisiorek z pierścieniami i zamierzał mi go oddać. Już był przed drzwiami, gdyż usłyszał mój płacz. Dotknął ręką drzwi, opuścił głowę o pokiwał nią raz w lewo, raz w prawo i mocno ściskając w lewej dłoni naszyjnik wrócił do siebie. Po jakimś czasie do mego pokoju wszedł Mo i poprosił mnie o przysługę.
-Nyang, mógłbyś pojechać na granicę zawieźć zapłatę i dodatkową broń armii?
-Tak, jasne. A ty dlaczego nie możesz jechać?
-Taka głupia sprawa...Umówiłem się z kimś i zapomniałem, że dzisiaj trzeba jechać na...
-Dobra, nie tłumacz się. Idź, ja pojadę za ciebie. Nie ma problemu. I tak nie mam dziś nic do roboty.
-Dziękuję ci. Za to posprzątam raz stajnie za ciebie.
Gdy Mo wyszedł, szybko się przebrałam i ruszyłam na koniu wraz z trzema innymi strażnikami na granicę. Widząc to ,Bayan ruszył za mną. Po paru godzinach jazdy dotarłam w końcu na miejsce. Strażnicy zabrali zapłatę i broń, a ja postanowiłam trochę odpocząć. Bo jednak siedzenie w siodle parę godzin nie sprawia radości zwłaszcza dla kobiety. Tymczasem książę biegał po namiotach i szukając mnie, pytał spotkanych mężczyzn czy mnie gdzieś nie widzieli. Nagle wbiegł do zbrojowni. Stanął po środku namiotu i się przez chwilę zastanawiał.
-Sądzę, że przydałaby mi się jakaś ochrona...Wszędzie tu są jakieś ostre przedmioty...Będę miał pewność, że nic mi się nie stanie.-mówiąc sam do siebie wziął zbroję i ubrał ją na siebie, a następnie pobiegł w dalszą drogę w poszukiwaniu mnie.
Przebiegł prawie przez cały obóz aż w końcu zdyszany wbiegł do namiotu pełnego żołnierzy popijających wino. Jeden z mężczyzn wstał i przyłożył mu miecz do gardła pytając:
-Kim jesteś?
-Je, je, je...jestem książę Bay...Bayan.-zaczął się jąkać.
-Hahaha...-mężczyzna wybuchnął śmiechem.
-Naprawdę.
-Więc czego tu ''książę'' szukasz?-spytał pogardliwie wojownik.-Tu nie ma łaźni z płatkami róży! Hahaha...
-Szukam Nyang.-odparł przestraszony.-Taka szczupła kobieta, krótkie włosy, średniego wzrostu.
-Koledzy spójrzcie na niego!-krzyknął mężczyzna.-Najpierw był księciem a teraz szuka kobiety w wojsku!
Cały ''namiot'' buchnął śmiechem. Wszyscy tak głośno się śmiali z młodego księcia, że aż niektórzy spadali z krzeseł. Młodzieniec miał tego dość, wybiegł z namiotu i stanął na polu rozglądając się dookoła. W pewnej chwili dostrzegł mnie wchodzącą do sąsiadującego namiotu. Pobiegł za mną. Szykował się do krótkiej drzemki, lecz usłyszałam nadchodzące kroki. Szybko zerwałam się na równe nogi , wzięłam do ręki miecz i kierowałam się ku wejściu.
-Nyang! Poczekaj chwilę, za nim zrobisz coś czego będziesz później żałowała.
-Co ty tu robisz?!
-Moja...
-Tylko nie ''moja''.
-Dobrze, więc Seungnyang chciałem ci oddać od razu, ale jakoś tak...zapomniało mi się.
-O czym ty mówisz?
-Ten wisiorek...
Książę z kieszeni wyjął cenną dla mnie rzecz. Potem kazał mi wyciągnąć dłoń, na której później położył naszyjnik. Szybkim ruchem ręki schowałam go do kieszeni. Z jeszcze większą złością wyszłam z namiotu. W pewnej chwili książę chwycił mnie za rękę i przyciągnął do siebie. Przerażonym wzrokiem spojrzałam mu w oczy. Nagle pojawił się mężczyzna , który wcześniej przyłożył miecz Baynaowi do szyi. Spojrzał na nas pogardliwie i już otwierał usta by coś powiedzieć. Ja szybko musiałam zareagować. Chwyciłam księcia za ucho i wyprowadziłam na oczach mężczyzny na pole. Potem go kopnęłam z lewej i prawej strony i zaczęłam pozornie krzyczeć!
-To złodziej? Zabij go!-krzyczał mężczyzna kibicując mi.
-Tak jest, ale wezmę go z dala od namiotów.-odparłam.
Ciągnąc go jeszcze przez chwilę za ucho doprowadziłam go do stajni. Kazałam mu wziąć konia i uciekać, lecz on nie posłuchał. Próbował ze mną porozmawiać.
-Nyang proszę cię. Porozmawiaj ze mną. Ja nie chciałem wyjawić twojego sekretu. Myślałem że Wang wie.
-To nie tylko o to chodzi! Po prostu odkąd się pojawiłeś to moje życie znów zaczęło się kruszyć!
-Nie krzycz. Proszę cię. Chcę ci powiedzieć, że...
-No co chcesz powiedzieć? No mów!
-Jestem tymczasowo wygnanym księciem i
-No i co z tego i tak za jakiś miesiąc wracasz do swojego pałacu by przejąć tron i nieść szczęśliwe życie z Cesarzową Shin., a ja tu zostanę już na zawsze i do końca będę stajenną! Nie ma dla mnie wyjścia.
-Seungnyang to nie o to chodzi. Chcę cię prosić byś pojechała ze mną do pałacu. Tam będziemy już zawsze razem.
-Że co?! Pojadę tam jako kto? Twoja żona czy nałożnica?!
-Pracowałabyś jako moja służąca. To i tak lżejsza praca. Miałabyś wygodniejsze łóżko, dobre jedzenie, a ja bym był szczęśliwy.
-Książę nie łudź się. Ja byłabym już na zawsze twoją służącą. Poza tym skąd wiesz czy nie chcę zostać?
Łzy zaczęły mi napływać do oczu, czułam, że zaraz eksploduje. Nie chciałam już z nim rozmawiać. Próbowałam go ominąć, ale się potknęłam.
-Nie pomożesz mi Nyang?
-Dobrze pomogę ci.-mówiąc to podeszłam do niego i chwyciłam go za ucho i tak go podniosłam.
-Aaaaaaauuuu....-przeraźliwie zapiszczał z bólu.
Książę cały zbladł z obrzydzenia i wytarł swoją twarz a potem posprzątał to o co go poprosiłam. Gdy byliśmy już w końcu kwita , wzięliśmy konie i ruszyliśmy w drogę powrotną do posiadłości Wanga Yu.
-Tylko nie oddalaj się zbyt daleko!-krzyknęłam ze śmiechem.-Bo jeszcze się zgubisz!
-Dobra, przestań zrzędzić. Zaraz wrócę.-odparł niezadowolony chłopak.-To raczej ty czekaj na mnie. Nie ruszaj się beze mnie na krok. W końcu odpowiadasz za mnie.
-No tak. Muszę cię niańczyć.-mówiąc to poszłam na bok, by nie stać na środku drogi.
Czekałam, czekałam i czekałam...I doczekać się nie mogłam. Już miałam go wołać, gdzie jest, lecz nagle zauważyłam , że mój koń zaczyna się niepokoić. Zaczął rżeć i uderzać kopytami i podłoże. Nagle usłyszałam nadjeżdżające konie. Szybko uciekłam do krzaków, konie były zbyt uparte, więc zostawiłam ich na poboczu. W pewnej chwili ujrzałam tego zdrajcę regenta- El Sumura, który nadjeżdżał z wojskiem z lewej strony. Natomiast z prawej wyjechał mu na spotkanie powóz. Blask księżyca oświetlił mi trochę widok i dostrzegłam , że w karocy siedzi jakaś kobieta. Zapewne była to jakaś ważna osoba. Bo nikogo ze zwykłych mieszkańców wiosek nie było by stać na strażników i powóz. El Sumur z siadł z konia i wsiadł do środka. Zaczął rozmawiać z kobietą. Ich cień pokazywał, że starzec dał jej coś podpisać. Potem każde z nich się rozjechało w swoją stronę. Wyszłam zza krzaków , a nasze konie spłoszone uciekły. Chwilę później zaczęłam wołać księcia. Jednak nie odzywał się. Przestraszyłam się o niego. Wbiegłam do lasu i zaczęłam go szukać. Tymczasem wyszedł na drogę
-Nyang gdzie jesteś?! Heej!-przerażony ,że mnie nie ma siadł na kamieniu i czekał na mnie.
Po nieudanych poszukiwaniach wróciłam do punktu wyjścia i zobaczyłam księcia siedzącego i ocierającego łzy. Podeszłam do niego i o wszystkim mu opowiedziałam.
-Ja nic nie słyszałem naprawdę.-był zdziwiony.
-Och!-westchnęłam.-Musimy iść na nogach. Sądzę, że gdzieś nad ranem będziemy na miejscu.
-Że co? Dopiero?! No nieee...-zaczął marudzić Bayan.
-Pójdziemy przez las , będzie szybciej.-odparłam i ruszyłam w drogę.-Jeżeli chcesz ,możesz tu zostać.
Przestraszywszy się, książę podbiegł do mnie i chwycił mnie znowu za rękę i mocno trzymając maszerowaliśmy tak przez las. Droga była dość ciężka, więc już po jakimś czasie książę zaczął zostawać w tyle. A ja zamiast dać mu odpocząć ,jeszcze bardziej go poganiałam.
-Już nie mam siły. Nyang. Błagam cię.-sapał ze zmęczenia chłopak.
-No dobrze.-rzekłam.-Tu jest dobre miejsce.
-Na co?-spytał.
-Ty się prześpij a ja cię popilnuję. Nad ranem ruszymy dalej.-odpowiedziałam.
-Ale zimno jest! Zamarznę tu.-Bayan zaczął się trząść ze zimna.
-To już nie mój problem.-oznajmiłam.
-A czyj jak nie twój? To w końcu ty wypuściłaś konie.-powiedział chłopak.
-Dobra, nie ważne. Połóż się a ja cię nakryję. -mówiąc to nazbierałam suchych liści i okryłam nimi księcia.
Jednak to nic nie pomogło cały był zmarznięty, więc ściągnęłam narzutkę i okryłam go nią.
-Nie rób tak więcej.-rzekłam otrzepując swoje ubranie.-Idziemy dalej.
Książę wstał i szedł równo ze mną. Zbliżało się już południe książę znowu opóźniał marsz. W końcu nie wytrzymałam. Znalazłam już sposób jak temu zaradzić.
-Nie ruszaj się.-powiedziałam.
-Co chcesz zrobić?-spytał przerażony książę.
-Nie bój się. To nic takiego.-mówiąc to wyciągnęłam sznur.
Obwiązałam nim księcia, a potem sama drugim końcem przywiązałam go sobie do pasa. Najdalej mógł być ode mnie trzy metry. Jednak to też zbytnio nie pomogło bo ciągle się potykał i stękał że go nogi bolą. Na to też coś znalazłam obwiązałam mu stopy takim materiałem. To chociaż trochę pozwoliło uśmierzyć ból. W pewnej chwili usłyszałam szczekanie psów. Byli to kłusownicy. Nie warto było z nimi zadzierać. Byli niebezpieczni. Kogo złapali tego zabijali. Bayan zaczął panikować. Ja wzięłam nóż do rąk i odcięłam sznur. Mieliśmy zaledwie parę minut by wymyślić jakiś niezawodny plan.
-Widzisz to drzewo?-spytałam.-Szybko wskakuj na niego. Ja ich odciągnę , a potem wrócę po ciebie.
-Nyang nie!-krzyknął.-Proszę cię, nie zostawiaj mnie.
-Wrócę, bo przecież jestem twoją opiekunką, a dzieci się nie zostawia co nie? Haha...Nie martw się.
Przed odciągnięciem uwagi zdążyłam pomóc jeszcze chłopakowi się wspiąć na drzewo. Potem ruszyłam biegiem z dala od drzewa. Uciekałam ile miałam siły w nogach. Mijałam drzewa jedno po drugim.
-Och! Nyang jak ty śmierdzisz!-Bayan zatykał nos.
-Nie komentuj. Chodźmy dalej.-odparłam.
Po południu dotarliśmy już do Ilsu. Stamtąd mieliśmy już tylko kawałek do domu. Postanowiliśmy tam odpocząć. Bayan położył się w przybrzeżnej łódce,a ja wskoczyłam w ubraniach do morza i tam trochę się wyczyściłam. Gdy ubranie mi już przeschło mieliśmy iść dalej. Jednak zauważyłam kogoś na wzgórzu. Starszy mężczyzna siedzący na koniu i celujący strzałą wprost na księcia. Nie miałam chwili do zastanowienia zasłoniłam Bayana własnym ciałem. Mężczyzna wystrzelił a potem uciekł. Strzała trafiła mnie w ramię.
-Nieeeeee!-krzyczał przeraźliwie książę.
Upadłam na ziemię i stękałam z bólu. Łzy leciały mi po policzkach jak grochy. Krew spływała po ręcę.
-Co mam robić? O Buddo!
-Bayan uspokój się. Na trzy , jednym zdecydowanym ruchem wyciągnij strzałę.
-Nie dam rady, nie, nie...nie mogę!
-Zrób to, albo...auu...
-Dobrze, ale jak zemdleje to...
-Nie zemdlejesz. Wieżę w ciebie.
-Jestem zbyt...
Chwyciłam go za ubranie a potem spojrzałam mu w oczy i...pocałowałam go.
-Teraz dasz radę?-spytałam.
-Dobrze.-odparł.
-Raz, dwa...-zaczęłam wyliczać.- trzy!
-Auuuuu!-zapiszczałam z bólu.
Strzała została wyciągnięta. Potem Bayan zaczął się śmiać, później spojrzał na strzałę i zemdlał. Śmiejąc się łzy nadal spływały mi po twarzy. Później wstałam ,zamoczyłam trochę materiału w morzu i zawiązałam sobie ramię. Poczekałam gdy książę się obudzi i dalej ruszyliśmy w stronę upragnionego domu. Ze zmęczeniem w słońcu maszerowaliśmy wzdłuż brzegu.
Na razie to tyle, mam nadzieje , że najgorzej ta część nie wyszła już za niedługo kolejna część, a teraz chcę wam pokazać link do bloga pewnej dziewczyny , który jest świetny, obecnie zaczyna pisać nowe opowiadania, chętnie zachęcam do czytania jej bloga, bo ma dziewczyna talent. Zakochałam się dosłownie w jej opowiadaniach o to on: http://butterflyyoja.blogspot.com/2016/10/the-song-of-love-prolog.html
O tak jakoś mi ulżyło, że Wang Yu poznał historię Nyang i że zachował ją dla siebie. Mógł przecież zrobić aferę i byłoby niewesoło... Oh Bayan to jest wariat, nie dość, że wisiorek ukradł, to jeszcze wciąż przy ludziach zwraca się do Nyang jak do dziewczyny xD Śmiałam się jak się bili :D Nadal mam go trochę za dzieciaka, to jak ją zapraszał do siebie do pałacu też brzmiało trochę na jego dziecinną zachciankę...choć może dałoby to Nyang możliwość pomścić rodziców? I w ogóle ona chyba też do niego coś czuje, bo opiekowanie opiekowaniem, tyle razy się narażała dla niego:)
OdpowiedzUsuńDziękuję za miłe słowa i wklejenie linku do mojego bloga, oczywiście zapraszam wszystkich zainteresowanych:)
A tobie życzę dużo weny i jak najszybszego dodania kolejnego rozdziału!
Dziękuję za te miłe i długie komentarze. Podczas gdy ja będę pisała to czekam na pierwszą część twojego nowego opowiadania. :)
UsuńMam już plan 1go rozdziału, muszę TYLKO zabrać się do pisania :D mam nadzieję, że w środę mi się uda zacząć nad tym pracować:)
Usuń