Część 97
Tydzień później...
-Megan wiem że to nie jest jeszcze dobry czas na takie rozmowy, ale chciałbym porozmawiać z tobą o Kevinie.-zaprosił mnie do gabinetu John.
-Coś nie tak z Kevinem?-spytałam.
-Nie, raczej nie. Po prostu chodzi o to że była taka umowa że jak cię odnajdzie to wraz z siostrą odejdą z stąd.-odpowiedział ojciec.
Siadłam na krześle i domyśliłam się co chce mi powiedzieć. W końcu nie znosi go, a ja...ja nie wiem czy chciałabym z nim być mimo że go chyba kocham. Ciągle kiedy próbowaliśmy być razem to zawsze nam nie wychodziło, zawsze coś stawało nam na drodze, a poza tym nie wiem czy on chciałby ze mną być. Dużo się wydarzyło, siedział w więzieniu przesłuchiwałam go potem unikałam Kevina a on mimo to pomógł Johnowi w odnalezieniu mnie. Rozmowa toczyła się dalej.
-Tato powiedz w końcu o co ci chodzi! Chcesz by Kevin odszedł?
-Megi jak cię nie było, miałem dużo czasu na rozmyślanie. Doszedłem do wniosku że byłem złym ojcem. Zapominałem że nie jesteś już dzieckiem i nie mogę cię ciągle trzymać pod kloszem. Jesteś już dorosła, sama popełniasz błędy i sama na nich się uczyć. Straciłem już szanse na to by być dobrym ojcem dla ciebie. Gdy byłaś mała...mogłem wtedy...
-Przestań! Nie mogę tego już słuchać. Jesteś najlepszym ojcem pod słońcem. To nie twoja wina że nie mogłeś być przy mnie gdy byłam mała. Tak już musiało być. Powiedz o co ci chodzi. Prosto z mostu.
-Megi jeśli nadal kochasz Kevina, jeśli chcesz by został to...zgadzam się na to. Tylko zapamiętaj sobie jestem na każde twoje zawołanie, i zniszczę każdego kto cię skrzywdzi.
-John! Jesteś wspaniały! Tak, tak! Chcę by został! Muszę mu to powiedzieć!
Wstałam z krzesła i wybiegłam z gabinetu ojca by zdążyć zatrzymać Kevina. Właśnie tego dnia wraz z siostrą wracał do domu, a raczej by odbudować go. Wybiegłam z domu , biegnąc do samochodu o mało co nie spadłam ze schodów. Musiałam się pospieszyć bo Kevin i Miriam jechali taksówką prosto na lotnisko. Nie czekając wzięłam kluczyki , wsiadłam do samochodu i popędziłam samochodem nie zważając na światła, pieszych...W końcu dojechałam. Wysiadłam z auta zostawiając otwarte drzwi i wpadłam na recepcję by spytać się czy samolot z Nowego Jorku już odleciał.
-Przykro mi, ale pani się spóźniła. Samolot właśnie odleciał.-powiedziała pani recepcjonistka.
Słysząc te słowa nie wiedziałam jak mam się zachować. Mając torebkę na ramieniu szłam przez całe lotnisko, mieszając się w tłumy ludzi, ludzi spieszących , zabieganych. Koło mnie ciemnoskóra kobieta ubrana w długą szmaragdową suknie a koło niej dziecko trzymające się bardzo mocno ręki. Gdzieś w tle żegnająca się para...
-Oj przepraszam pana bardzo.-właśnie wpadłam na mężczyznę w garniturze który co chwilę patrzył na zegarek.
Idąc tak między ludźmi, czułam się jakby taki jeden człowiek był jedną przeszkodą w moim życiu, a ja musiałabym tych wszystkich ludzi ominąć bez zderzenia. Podobnie jak w życiu. W życiu każdego z nas są przeszkody które niektóre z nich uda nam się ominąć a niektórych nie, następuje wtedy kolizja, a po kolizji ból. Pytamy wtedy ''Dlaczego?, Dlaczego to nam się musiało przydarzyć?''. Musi nam się coś przydarzyć w życiu byśmy mogli się później nauczyć. Na lotnisku nigdy nie zderzymy się z tym samym człowiekiem, ponieważ on odchodzi, odchodzi w inną stronę. Zostaje za nami, a my idziemy do przodu. Chyba że się cofamy, to i przeszkoda się cofa.
Szłam już do samochodu. Odłożyłam torebkę na tylne siedzenie i wsiadłam do auta. Miałam już ruszać gdyż ktoś wysoki zapukał do szyby. Uchyliłam ją i spytałam ''Czego?'' Mężczyzna odpowiedział:
-Gdzie to? Pani chciała odjechać beze mnie?
-Kevin!-krzyknęłam.-Co ty tu robisz? Przecież twój samolot już odleciał.
-Megi sądziłaś że odlecę bez pożegnania? Nigdy. Siostrę w sadziłem do samolotu dałem jej pieniądze które John nam zapłacił za odnalezienie ciebie , a sam zostałem jeszcze na trochę.
-To twoje ''trochę'' to długo?
-Zależy ile ty chcesz Meg. To zabierzesz mnie, czy będziemy tak gawędzić na środku parkingu pomiędzy jadącymi samochodami?
-Nie no jasne. Wsiadaj.
Otworzyłam drzwi i Kevin wsiadł. Potem jechaliśmy z powrotem do bazy. Tymczasem Stella i Jim siedzieli w restauracji na randce. Z tej Stelli to fajna dziewczyna pasowałaby do Jima tyle że Jim to podrywacz. Chociaż kto tam ich wie.
-Meg pójdziemy jeszcze do...na lody? Gorąco jest, a zjadłbym coś zimnego.-zaproponował Kevin.
-No zgoda. Kevin...chciałam ci podziękować za to co dla mnie zrobiłeś. Przede wszystkim za odwagę. Wszedłeś za bramy Avandii a to wymagało odwagi. Mogłeś zginąć z rąk dziwnych stworów.
-Dziwnych stworów? Przecież ty nie jesteś stworem, i nie zginąłem z ich rąk.
-Tak, bo nadeszło wojsko Hydry. Bóg wie co mogło się jeszcze wydarzyć.
-Megi można powiedzieć że Hydra po raz pierwszy uratowała nas. Ty nie wyszłaś za Louisa a ja nie zginąłem.
-Ha ha, ha... masz rację Kevin. Jestem ciekawa co teraz robi moja matka Margaret-Hydra.
-Meg chciałem cię...
-Przeprosić? Nie trzeba. Ważne że tu jesteś.
-Nie o to chodzi. Meg posłuchaj mnie.
-O już jest lodziarnia , chodźmy!
Nie chciałam wiedzieć co Kevin ma mi do powiedzenia. Bałam się że znów będzie nalegał byśmy wrócili do siebie. Ja nie wiem czy jestem na to gotowa. Muszę najpierw trochę ochłonąć. Najlepiej by było gdybyśmy zostali przyjaciółmi, ta opcja wydawała mi się na tamtą chwilę najlepsza. Kevin nie wracał już do tematu, wzięliśmy po dwóch gałkach lodów i idąc przez park zajadaliśmy się nimi. Potem zaczepiłam kobietę przechodzącą koło nas i poprosiłam ją bym zrobiłam nam zdjęcie.
-Dziękuję.-odpowiedziałam zabierając aparat fotograficzny.-Kevin patrz jak super wyszliśmy!
-No fajnie.-odparł bez entuzjazmu.
-Co jest?-spytałam widząc jego minę.
-Megan fajnie wyszliśmy na zdjęciu, ale lepiej wyglądamy na żywo jako para. Od samego lotniska unikasz tego tematu, ale nie możemy go ciągle odkładać na później. Chcę byśmy rozpoczęli nowy rozdział w życiu. Byśmy już nie żyli w kłamstwach, tylko w prawdzie i w szczęściu. Jeśli nie chcesz to powiedz mi to.-mówił Kevin.
-Ej! To nie tak. Po prostu za dużo się wydarzyło, muszę ochłonąć. Zresztą tobie też by się to przydało. Gdy już trochę odpoczniemy...Nie mówię nie, po prostu nie teraz.-nie chciałam go zmartwić.
-Aha rozumiem. Ale mam jakąś szanse u ciebie?-uśmiechnął się.
-Taaak...i to nawet bardzo sporą. -dodałam.
-Nigdy nie widziałem jak używasz swojej mocy. Zaprezentujesz mi ją?-zapytał Kevin.
-Może kiedyś...-odpowiedziałam bardzo tajemniczo.
Nagle zadzwonił telefon, odebrałam i John kazał nam szybko wracać do bazy bo mamy misję. John wyjaśnił sprawę. Hydra znów zaatakowała. Uwięziła zastępcę dyrektora agentów i żąda stu milionów. Nie zastanawiając się wsiadłam wraz z Kevinem do auta i popędziliśmy oboje prosto do willi zastępcy dyrektora którym obecnie był Ben. Nie wiedziałam dlaczego , ale Hydra ciągle potrzebowała pieniędzy pewnie by znów tworzyć swoją super ekipę. Naprawdę już nie wiedziałam czego ona chcę, walczy z nami tworzy super wojowników...a potem jak ich już stworzy to co? Będzie rządzić światem? Do tego nie możemy do puścić. Szkoda że nie mogłam używać mocy. Nie mogłam jej używać ponieważ zastępca dyrektora nie za bardzo orientował się w sytuacji i nie za bardzo wiedział że posiadam moc. Jakby wiedział to by pewnie wyrzuciłby mnie dyscyplinarnie z pracy. Musiałam bardzo uważać. Przed willą spotkaliśmy się wszyscy, omawialiśmy plan. Nagle, w pewnym momencie z willi wyszedł sam we własnej osobie zastępca dyrektora-pan Samuel Richardson. Jim siedzący w krzakach mający jego dom na celowniku odparł:
-Jak to? Przecież Hydra zaatakowała jego dom a on wychodzi cały w ''skowronkach'' i sobie podśpiewuje?! To jakieś kpiny!
-Spokojnie Jim. Wszystko da się wyjaśnić.-odezwała się Kate.
-Tego raczej się nie da wyjaśnić. Przecież Samuel był jak żyleta nigdy nie był miły...nie uśmiechał się w ogóle. A teraz? Coś z nim nie tak.-upierał się przy swoim Jim.
W pewnym momencie doznałam dziwnego uczucia, coś co podpowiadało mi bym spojrzała na Samuela rękę. Zrobiłam tak i zauważyłam coś dziwnego przyczepionego a raczej wszczepionego do jego ręki coś blaszanego. Molly z Nickiem zbadali to na odległość a potem powiedzieli co to oznacza i co trzeba zrobić by się tego pozbyć.
-Czyli musimy go złapać, ale nie przywiązywać i nie usypiać tylko zabawić jakoś byście to mogli ściągnąć. Tak? -podsumował Kevin.
-Tak.-potwierdziła Molly.
Nagle zastępca dyrektora podszedł do krzaków klepnął mnie po ramieniu i krzyknął: ''Berek''!
-No to mamy problem. Hydra wszczepiła mu syndrom dzieciństwa, czyli że zachowuje się jak dorosły w wieku pięciolatka. Będzie chciał się bawić. Podczas gdy wy wymyślicie jakąś spokojną zabawę my weźmiemy sprzęt potrzebny do usunięcia tego blaszaka który był przyczepiony do ręki.
-Tylko pamiętajcie macie robić wszystko co on chcę bo jeśli będzie się denerwował to wybuchnie niszcząc wszystko w promilu czterech kilometrów. To jest straszne , ale musimy dać radę.-ostrzegł Nick.
-Ahaa...czyli mamy do czynienia z chodzącą bombą tykającą która nazywa się : ''Samuel-chodząca bomba''. Świetnie! Jeden fałszywy ruch i już nie żyję!-dramatyzował Jim.
Stella go trochę uspokoiła dając mu buziaka w policzek, następnie bawiliśmy się ze Samuelem w to co chcę i w berka i w klasy, poszukiwaczy skarbów, dwa ognie, bitwę na poduszki i dobry/zły gliniarz. To wszystko trwało trzy dni, w końcu się wściekłam kazałam reszcie agentów wyjechać z willi i zostałam sama mając pomoc od Nicka i Molly. Zostaliśmy we trójkę. Wymyśliłam zabawę którą nazwała się ''Bądź cierpliwy a dostaniesz cukierka''-wiem to głupie, ale zabawa polegała na tym że Samuel udawał że ma do siebie przywiązaną bombę która może w każdej sekundzie wybuchnąć, jeśli wytrzyma do końca odinstalowania tej tykającej bomby dostanie worek słodyczy. On myślał że to zabawa a to było naprawdę tyle że zastępca dyrektora Bena nie był tego świadomy. Reszta agentów wyjechała w promilu sześciu kilometrów a my próbowaliśmy usunąć bombę. Akcja trwała trzy i pół godziny, i się wszystko udało. Na szczęście.
Trzy dni później z okazji udanej pierwszej misji po moim powrocie urządziliśmy małą imprezę która trwała cały dzień i całą noc. Puszczano fajerwerki, był różnorodne napoje , robiliśmy sobie fotki nawet przybył Ben-sam dyrektor agentów.
Ten dzień był wyjątkowy. Super się bawiliśmy. Nick był taki pijany, że nie wiedział co się w około dzieje, tak samo Jim, John i Kevin. Ja , Stella, Molly i Kate urządziliśmy im małe psikusy. Nicka obsmarowaliśmy bitą śmietaną a Jima przywiązaliśmy go kilkadziesiąt centymetrów nad wanną w której znajdowała się lodowata woda, Johna postanowiłyśmy oszczędzić a Kevin wystawiliśmy na dmuchanym materacu w basenie na polu, a same poszłyśmy szczęśliwie spać. Następnego dnia Nick wstał , popatrzył do lustra i zaczął krzyczeć, tak głośno że aż wszystkich obudził.
Jim to dopiero się wściekł tak strasznie się darł że myśleliśmy wszyscy że spadł do wanny w której leżał trup, ale był wściekły. Gdy mężczyźni się już osuszyli poszli do salonu i przepytywali wszystkich kto im to zrobił. Ja i Stella przechodziłyśmy korytarzem i nagle zawołał nas Kevin z Jimem, którzy siedzieli na kanapie i oglądali telewizję.
-Wiemy że to wy to zrobiłyście. Ty Stella nienawidzisz mnie. My się odegramy. Prawda Kevin?-oskarżył mnie i Stelle podenerwowany Jim.
-Odegracie się?!-ślina nam przeszła przez gardło i spojrzałyśmy równo na siebie.
-Tak odegramy się.-przytaknął Jim.-Kevin do boju!
Jim ryknął i wraz z Kevinem złapali mnie i Stelle przerzucili przez ramie i razem z nami wskoczyli do basenu.
CIĄG DALSZY NASTĄPI.....WYBACZCIE MI ZA TAK MARNĄ CZĘŚĆ, ALE TO JESZCZE NIE KONIEC OPOWIADANIA PT. ,,W CIENIU PRAWDY''
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz