Część 60
Zapach krwi wciąż był wyczuwalny w sali tronowej od trzech miesięcy. Wszystko jakby od tamtego dnia zgasło. Życie z pałacu jakby zniknęło. Większość dworu porozumiewała się bez słów, każdego dnia wykonywała te same czynności. Dominowała cisza, przerażająca cisza przy której można było usłyszeć czyjś oddech, czyjeś bicie serca...Cesarzowa Wdowa zmieniła komnatę na zimny, ponury loch. Dwa razy dziennie dostawała posiłki i jedyną osobą którą widywała był strażnik. Życie toczyło się już bez niej. Nikt nie chciał o niej mówić, wypowiadać jej imienia, tak jakby nigdy nie istniała. Życie moje i Bayana również uległo zmianie. Cesarz po tym sądnym dniu już nigdy nie wyszedł z komnaty, po miesiącu zaczął tracić czucie w nogach, aż w końcu zaprzestał chodzić. Służba zmieniając pościel przenosiła go na rękach. Był taki słaby i blady, że już nie przypominał siebie. Jedynie jego oczy nie uległy zmianom. Toghun jeszcze pomagał do końca posprzątać po tym wszystkim. Zajął się dokumentami które pozostały po Youngshi. Kiedy skończył z nimi postanowił wyjechać i wrócić w dniu w którym odejdzie Bayan. Przed wyjazdem przyszedł do mnie z mojego rozkazu. Miałam do niego prośbę:
-Toghunie ponieważ zobaczymy się dopiero wtedy kiedy obejmiesz władzę, chciałam cię poprosić o coś.-zaczęłam.
-Proszę Pani, mów. Postaram się zrobić wszystko co każesz.-rzekł mężczyzna.
-Wróć tutaj rok po śmierci Bayana. Wcześniej nie przyjeżdżaj, proszę...-powiedziałam.-Daj mi rok samotności bym potem przez kolejne lata była twoją towarzyszką.
-Rok?-zdziwił się Toghun.
-Nie licz na to, że w rok stanę się twoją żoną, rok to za mało, dziesięć lat to mało...Daj mi te dwanaście miesięcy po to by stać się cesarzową dla ciebie Toghunie.
-Jeśli sobie tego życzysz tak zrobię. Wrócę w pierwszą rocznicę śmierci cesarza Bayana.-mówiąc to, mężczyzna odszedł.
Idąc w stronę komnaty męża, zauważyłam, że wchodzi do niej Toghun. Nie chcąc im przeszkadzać, zaczekałam przed wejściem. Poprosiłam strażników i sługę by odeszli na chwilę z przed komnaty. Kiedy to zrobili, zbliżyłam się i postanowiłam posłuchać o czym rozmawiają. Pierwszy odezwał się Toghun:
-Panie wzywałeś mnie. Czy masz mi coś do powiedzenia?
-Usiądź, dziwnie się czuję kiedy stoisz.
-Dobrze cesarzu.
-To nasze ostatnie spotkanie. Zawsze czułem się samotny do momentu w którym nie poznałem Nyang. ale wcześniej chciałem mieć starszego brata , który by mnie chronił, pouczał czasami dał nauczkę...I co za absurd na końcu życia spełniono to życzenie. Mam brata, który od zawsze był gdzieś tu w pałacu. Niestety ominęło nas to braterskie życie. W sumie to nigdy nie chciałem być cesarzem, to zbyt wielka odpowiedzialność. Pewnie bym abdykował gdyby nie moja Nyang, dla której stałem się cesarzem i odpowiedzialnym mężem.
-Co chcesz przez to powiedzieć?
-Co myślisz o Nyang?
-O cesarzowej? Bayanie wybacz, ale nie rozumiem.
-No odpowiedz co o niej myślisz?
-Cesarzowa Seungnyang jest bardzo odważna, sprawiedliwa, silna...
-Tak to cała moja Nyang. Wiecznie nieustraszona wojowniczka, która zaradzi wszystkiemu. Tak naprawdę ona jest krucha, delikatna jak płatek kwitnącej wiśni na wietrze, jednak choćby nie wiadomo jak los nią rzucał próbują rozbić, choćby się rozpadła to powstanie na nowo, składając się w całość. Ślady po rozpadzie zostaną, ale będzie jeszcze silniejsza. Kiedy odejdę ona zostanie sama, moja wojowniczka nie będzie mieć wsparcia, przeraża mnie ta myśl.
-Jak mam temu zaradzić? Czy jest coś co pozwoli być ci spokojnym?
-Cała historia w której się dowiedzieliśmy o własnym pokrewieństwie była okrutna i postawiła cię w złym świetle, ale mimo wszystko jesteś godnym zaufania człowiekiem nigdy mnie nie zdradziłeś. Kiedy nadarzyła się okazja by zyskać tron udowodniłeś swoją szlachetność serca, odkryłeś prawdę i pomogłeś mi.
-Nie spodziewałem się tak ciepłych słów. To wiele dla mnie znaczy, ale czy jest coś konkretnego co miałbym zrobić?
-Znam swoją ukochaną ona nie pozwoli ci się zbliżyć do siebie. Ma silny charakter na zewnątrz, lecz wewnątrz będzie wołać o pomoc. Chcę byś był jej ramieniem którego będzie potrzebować. W dniu kiedy staniesz się jej mężem i cesarzem pozwól jej żyć po swojemu, daj jej przestrzeń, pozwól prowadzić , bądź krok za nią, a gdy pewnego dnia się zachwieję w życiu bądź za nią byś mógł ją złapać, stać się jej podporą i która popchnie ją do przodu. Tylko tego pragnę byś ją chronił i był po jej stronie choćby się świat kończył.
-Dobrze, tak uczynię, a teraz pozwól że opuszczę pałac.
-Toghunie zaczekaj!
-Tak Bayanie?
-Czy mógłbyś mnie uścisnąć i powiedzieć ten ostatni raz bracie?
Słuchając tej rozmowy serce mi zapłonęło, oczy zaszkliły a nogi zaczęły drżeć. Spojrzałam przez wrota i widziałam Toghuna, który przytulił Bayana. Ostatnie słowa wypowiedziane przez Bayana brzmiały: "Żegnaj braci" mężczyzna się odwrócił w jego stronę i powiedział to samo, następnie pokierował w stronę wyjścia. Schowałam się i przeczekałam jak Toghun opuści pałac. Spojrzałam na niego w momencie gdy wychodził i zauważyłam , że dłonią ociera łzy z policzka. Po tym co słyszałam postanowiłam na chwilę się przewietrzyć. Wezbrałam siły by znów wejść do komnaty Bayana. Po drodzę poszłam po jedną z jego ulubionych książek. I tym sposobem w końcu dotarłam do cesarza. Usiadłam na łóżku on położył swoją głowę na moich nogach, zaczęłam mu czytać jego ulubiony fragment. Gdy skończyłam położyłam książkę obok. Cesarz zasnął, ja spoglądałam na niego, lubiłam obserwować go gdy śpi. Wyglądał wtedy jak dziecko, taki bezbronny i uroczy. Jego sen trwał dość długo a ja wciąż nie ruchoma siedziałam zaczesując jego włosy. Nagle się obudził, zrobił to tak gwałtownie, że spadła mi książka.
-Długo spałem?
-Trochę to trwało, już prawie nóg nie czuję, zdrętwiały mi. Masz taką ciężką głowę.
-Jesteś niesamowita, wiesz o tym?
-Nigdy mi tego nie mówiłeś.
-Nyang przecież wiesz o tym. Jesteś najlepszą rzeczą jaka mnie w życiu spotkała. Bez ciebie bym nie istniał.
-Nie mów głupstw.
-Życie nas nie oszczędzało, wiele razem przeżyliśmy Pamiętam dzień w którym cię po raz pierwszy ujrzałem . Mam wrażenie jakby to było wczoraj a to już dziewięć lat temu. W sumie , krótko byliśmy małżeństwem , bo pięć lat.
-Przecież wciąż jesteśmy małżeństwem o czym ty mówisz?
-Nyang ja umieram.
-Przestań! Ty znowu o tym?
-Pamiętaj, że możesz polegać na Toghunie. Po prostu mu zaufaj. Nie musisz go kochać, ale nie możesz być sama na tym świecie. Samotność to najgorszy przeciwnik człowieka. On będzie twoim przyjacielem, więc nie bądź zbyt ostra dla niego. Będzie cię chronił.
-Nie mogę tego słuchać, więc skończ.
-Nyang tylko się nie smuć za dużo. Pozwól by uśmiech twój koił ludzkie serca.
-Za niedługo spadnie śnieg, może wyjedziemy na chwilę z pałacu? Tak bardzo lubisz śnieg, może obejrzymy wschód słońca nad morzem? Zimą muszą być tam piękne widoki jak fale morza mienią się diamentami, a brzeg przykrywa biały puch.
-Kochanie śnie kiedyś stopnieje , słońce zajdzie a ludzie odejdą, ja też muszę odejść. Takie jest życie.
-Nie będę tego słuchać.
Chciałam już wstać, gdyż nagle Bayan złapał mnie za rękę, ścisnął mnie tak mocno jakby przybyło mu siły.
-Czujesz się lepiej? Odzyskujesz siły?-spytałam.
-Moja Nyang kocham cię bardzo. -odpowiedział trzymając moją dłoń.
-Ja też cię kocham, przecież o tym wiesz. Nie mów głupot przed nami jeszcze tyle zim, że zdążymy ze siwieć.-powiedziałam.-Kocham cię jesteś moim światem i nikt nigdy cię nie zastąpi moje serce należy do ciebie, na zawsze.
Nagle poczułam ,że mój cesarz puszcza moją dłoń. Spojrzałam na niego i tak jakby ciało zareagowało szybciej od myśli. Oczy wypuściły strumienie łez, ja wbita patrzyłam na jego twarz, potem opuszczoną rękę i tak na przemian.
Poczułam jakby ktoś zatrzymał czas, do końca nie wiedziałam co się dzieje, o niczym nie myślałam. Po chwili rękoma go poruszałam, jednak Bayan się nie ruszył, ani drgnął. W pewnym momencie zaczęłam się śmiać równomiernie płacząc.
-Zasnąłeś? Ty śpiochu zawsze wiesz jak się wykręcić z niewygodnego tematu. Jak się obudzisz wtedy porozmawiamy sobie.-mówiłam. -Może się obudzisz co? Powiedz , że to żart. Przecież ty nie odchodzisz. Ty żyjesz, więc otwórz te oczy i powiedz że dałam się nabrać! No otwórz te oczy! Słyszysz?! Nie udawaj głuchego!
Mówiłam tak jakby miało go to przywrócić do życia. Cesarz mojego serca odszedł zostawiając mnie samą. W jednej chwili wszystko się skończyło. Chciałam oszukać się i jeszcze przez chwile nim ruszałam myśląc, że zaraz otworzy oczy i powie, że to żart. Tak się jednak nie stało. On już się nie obudził, nie otworzył oczu, nie otworzył ust, które powiedziałyby jak bardzo mnie kocha, jego serce zastygło, zatrzymało się. Odszedł z głową na moich nogach. Rozpłakałam się na dobre, położyłam głowę na nim i czułam jak powoli robi się zimny. W pewnym momencie do komnaty wszedł eunuch z drugim sługą. przynosząc kolację. Eunuch Park już wiedział co się stało upuścił tace z jedzeniem i wezwał straże. Potem podszedł do mnie i kładąc rękę na moim ramieniu rzekł:
-Przykro mi Pani.
-O czym ty mówisz?! Przecież on żyję! Zaraz się obudzi! On chcę nas nabrać! Mówię wam! On tylko śpi!-dalej kłóciłam się ze sobą i własnymi myślami chociaż gdzieś tam czułam , że to oczywiste że już nie ożyje.
Do sali wbiegli jego strażnicy zaczęli chwytać jego ciało. Ja wtedy jeszcze mocniej objęłam Bayana ciało i nie chciałam puścić. Eunuch Park powiedział:
-Cesarzowo cesarz nie żyję. On już nie wróci. Pozwól mu odejść. Pozwól by poszedł do lepszego miejsca. Zasłużył na odpoczynek.
-Nie , nie, nie, nie...On nie umarł! Ja to wiem! Ja mu nie pozwoliłam odejść! On nie może, nie może beze mnie tego zrobić.-wyrwali mi męża ciało, sama upadłam na kolana z których nie potrafiłam wstać.
Dostałam szału zaczęłam już nie płakać a wyć z bólu, czując jak serce mi się rozbiło. Sługa klęknął obok mnie i przytulił mnie. Ja szarpałam się z eunuchem, próbują pobiec za Bayanem. Potem straciłam przytomność, gdy się obudziłam służki powiedziały mi, że wszyscy czekają na głównym placu. Tam miało dokonać się skremowanie ciała mojego ukochanego. Wstałam z lóżka i z pomocą służek, prowadzona udałam się na plac. Gdy już tam dotarłam zobaczyłam jak płomienie spalają powoli Bayana. Ogień wyglądał jakby tańczył, tańczył pożegnalny taniec dla cesarza. Cały dwór zebrał się na placu a za bramami pałacu było słychać płacz ludu, oddanego ludu, który przybył pożegnać ich wspaniałego władcę. W tle dostrzegłam Kim Young, która była przyciśnięta do bram z powodu naparcia ludzi z wiosek. Oczy jej wypuszczały łzy, jedną za drugą. Po całej ceremonii mój ukochany stał się prochem zamkniętym w urnie i postawionym w świątyni. Przez pierwsze dwa dni nie miałam odwagi tam wejść, lecz trzeciego dnia postanowiłam się pomodlić. Uklękłam, zapaliłam kilka kadzideł i zaczęłam się modlić, wciąż nie mając odwagi spojrzeć na urnę. Gdy w końcu to zrobiłam, wszystko wróciło, ten ból rozdzierający żywcem moje wnętrze. Wstałam i trzymając urnę ściskałam ją do siebie.
Płakałam przypominając sobie te dobre chwilę. Przed oczami miał uśmiech Bayana, w uszach słyszałam jego głos, a moje dłonie wydawały się czuć jego zziębniętą dłoń. Gdybym zamknęła oczy mogłabym sobie wyobrazić , że trzymam go w ramionach , lecz zamiast jego szczupłej sylwetki i jego szat w dłoniach trzymałam nieduże porcelanowe, gładkie pudełko, które trzymało w zamknięciu jego część, ten sypki proszek, który powstał z obejmujących ciało Bayana płomieni. Pod powiekami miałam tylko przeszłość, przyszłości nie widziałam w ogóle. Rok wydawał się wiecznością, której mogłam nie doczekać.
smutny rozdział ale ładnie opisany :)
OdpowiedzUsuń