kursor

Rainbow Pinwheel - Link Select

Translate-Tłumacz

piątek, 25 grudnia 2020

"Dynastia Shin Jin"

Część 61

Gdyby ktoś mnie zapytał jak wyglądał mój ostatni rok, odpowiedziałabym , że nie wiem, nie wiele pamiętam. Miałam wrażenie jakbym przespała te dwanaście miesięcy. Tego dnia była pierwsza rocznica śmierci Bayana a ja wciąż w duchu miałam wrażenie, że los znów nas rozdzielił tylko na chwilę. Nie pogodziłam się z tym i miałam obawy, że się z tym nigdy nie pogodzę. Tego dnia miał również przybyć Toghun już jako mój mąż. Nie chciałam powtarzać ceremonii ślubnej więc podpisałam stosowne oświadczenie o naszym małżeństwie, po czym przez strażnika wysłałam ten skrawek papieru mojemu nowemu mężowi by również złożył podpis i pieczęć. Toghun moim mężem , a zarazem cesarzem stał się miesiąc po pogrzebie, jednak tak jak prosiłam dopiero miałam go zobaczyć po roku. Ten dzień spędziłam na modlitwie i poszczeniu. Przez ten jeden dzień służba nie pracowała, miała ubierać się w ciemniejsze kolory , usunąć wszystkie kwiaty z całego pałacu, oraz spożywać tylko i wyłącznie kluski ryżowe z wodą, do tego każdy z nich miał nakaz odwiedzenia prochów Bayana. 

Idąc w stronę sali tronowej spotkałam na swojej drodze Toghuna, który stał nie ruchomo , czekając jak sama do niego dojdę. 

-Witaj cesarzowo Seungnyang.-złożył pokłon w moją stronę. 

-Już jesteś. Radzę by służba twoja, przygotowała ci komnatę.-powiedziałam, chcąc go wyminąć.

-Właśnie to robią.-rzekł mężczyzna.-Bardzo się zmieniłaś przez...

-Jaka to komnata?-zapytawszy , gwałtownie się zatrzymałam.

-To komnata...Bayana.-odpowiedział z ściszając głos.

-Komnata Bayana?! Jakim prawem?! Nie wolno do niej wchodzić!-wyprowadzona z równowagi od razu pobiegłam do komnaty męża.

Kiedy tam dotarłam , była otwarta a wewnątrz niej służba zaczęła rozkładać rzeczy Toghuna. Wściekła zaczęłam krzyczeć i rzucać każdy nowo postawiony przedmiot. 

-Kto wam tu pozwolił wejść?! Nikt nie ma prawa tu wchodzić! Zostaniecie wychłostani! Weźcie z stąd te wszystkie rzeczy! Sprawcie by wszystko było tak zanim tu weszliście! Bierzcie te rzeczy! Już!

-Pani nie karz ich, to moja wina. Nie wiedziałem, że jest zakaz wchodzenia tutaj. Jeśli masz kogoś karać, ukarz mnie, nie ich. Oni tylko słuchali moich rozkazów.-tłumaczył Toghun.

-Powinieneś się wcześniej zapytać. Pamiętaj, że to jest komnata Bayana i zawsze jego będzie. Następnym razem uważaj.-mówiąc to wyszłam z pomieszczenia i postanowiłam iść do ogrodu.

Siedziałam na mostku i spoglądałam na staw, ten sam w którym znaleziono Yoone. Gdziekolwiek bym nie poszła widziałam śmierć, cały pałac spływał ludzką krwią. Przypominał pole bitwy zamiast budynek bezpieczeństwa , spokoju i dowodzenia. Siedziałam tam do samego wieczoru i znów rozmyślałam nad swoim życiem, nad Bayanem i nad tym, że wraz z powrotem Toghuna wszystko się zmieni. Nawet nie zamierzałam wracać do pałacu. Chciałam zostać na świeżym powietrzu, lecz niestety przyszedł Toghun, który siadł koło mnie i zaczął mówić:

-Pani nie wracasz do swojej komnaty? Jest zimno, przeziębisz się.

-Przeziębię się? A cóż to jest w porównaniu z ciężarem który noszę. Zostałam sama, nie mam już nikogo... 

-Masz mnie, możesz na mnie polegać. 

-Nie rozumiem jak przetrwałam śmierć rodziców...Tak bardzo nie cierpiałam po nich jak po Bayanie. Czy to oznacza, że ich mniej kochałam?

-Myślę, że kochałaś ich równie mocno co cesarza.

-To dlaczego teraz tak bardzo cierpię? Dlaczego czuję ból przy każdym oddechu?!

-Kiedy straciłaś rodziców wiedziałaś, że musisz ich pomścić, musisz zdobyć tron, to wystarczyło byś żyła. Miałaś cel, który zastąpił ci ból po ich zabójstwie. Teraz masz jakiś cel? Masz coś do zrobienia?

-Nie widzę już w niczym sensu, nie widzę sensu by żyć. Nie widzę przyszłości, nie mam niczego co by mnie tu trzymało, żadnych kochających osób, żadnych myśli, żadnych celów...po prostu już nie posiadam niczego by dalej oddychać. Nawet oddychanie sprawia mi cierpienie. 

-A co z ludem? Chcesz ich tak opuścić? Co z tym co mówił Bayan ? Jeśli nie możesz nic dla siebie zrobić, to zrób to dla cesarza, który pragnął byś żyła, byś się nie poddawała. Chcesz dać satysfakcje Wdowie Youngshi , że udało się was oboje pokonać, chcesz w niej rozpalić nadzieje na odzyskanie tronu?

-Ona nie wie, że Bayana tu już nie ma. 

-Jak to? Ona niczego nie wie? 

-Od roku jej nie widziałam, nie dałam rady...

-Rozumiem. W takim razie wracaj do komnaty a ja się wszystkim zajmę. Nawet teraz do niej pójdę i ją powiadomię. 

-Ja to zrobię. Powinnam już dawno o tym powiedzieć. 

Wstałam i pokierowałam się w stronę lochów. Zapaliłam pochodnie i poprosiłam Toghuna by został na zewnątrz. Wraz z strażnikiem zeszłam po stromych, ponurych schodach. Stanęłam na przeciw celi Wdowy i starałam się wydobyć z siebie jakiekolwiek dźwięki. Nie wiedziałam jak zacząć. Youngshi siedziała plecami do mnie w białej , cienkiej sukni. Gdy się odwróciła prawie jej nie poznałam. Jej stopy były posiniaczone, prawdopodobnie od zimnej podłogi, jej ręce poranione jakby się z kimś biła, jej twarz była blada jak mleko, oczy spuchnięte, włosy rozczochrane , a niektóre jej kosmyki były już siwe. Miałam wrażenie jakby się postarzała o co najmniej dziesięć lat. Przez chwilę obserwowałyśmy się nawzajem w milczeniu, po czym pierwsza zabrała głos Wdowa Youngshi. 

-Co cię tu cesarzowo sprowadza? Myślałam, że nie zobaczę już ciebie. Prawie cię nie poznałam, tak wychudłaś, i ta twarz...ma jakąś ponurą. Nie układa się wam z Bayanem? 

-Miałam ci to już dawno powiedzieć...Możesz się cieszyć. Bayana już nigdy nie zobaczysz.

-Co chcesz przez to powiedzieć? 

-On już nie wróci. Bayan ...nie żyje. 

Źrenice Yongshi się poszerzyły. Wstała i odwracając się do mnie plecami podeszła do niedużego okienka i tak stała z założonymi rękoma.

-Kiedy to się wydarzyło?-spytała zmieniając ton głosu na bardziej formalny. 

-Dokładnie rok temu. Dziś jest jego rocznica śmierci. Umarł ze świadomością, że go nigdy nie kochałaś, bo przecież był twoim obowiązkiem! -odpowiedziałam podnosząc głos.

-To nie tak...-rzekła kobieta.

-Nie próbuj się tłumaczyć. Każdy słyszał co wtedy mówiłaś! Największy cios dostał od własnej matki! Zdradziłaś go! Złamałaś mu serce! On cię tak kochał...-znów zaczęłam się kruszyć.

-Wyjdź z stąd cesarzowo. Zostaw mnie samą. -mówiła ze spokojem Wdowa patrząc przez okienko.

-Tylko nie mów , że będziesz płakać. Nie masz serca, nigdy go nie miałaś! Nie rób scen, że teraz ci go żal.-mówiąc to odwróciłam się plecami i pokierowałam w stronę wyjścia. 

Okazało się, że wszystkiemu przyglądał się w ukryciu Toghun. Wyszedł zaraz za mną. Będąc  już na zewnątrz, położył rękę na moim ramieniu, obejmując mnie. Ja bardzo szybko go odepchnęłam i mówiąc by zachowywał dystans sama wróciłam do swojej komnaty. Przez ostatni rok byłam niczym duch błądzący szukający ujścia tego cierpienia. Jednak nic nie dawało mi tego światełka, nic nie wskazywało na to że jutro będzie lepsze. Wciąż widziałam bezkres cierpienia, które mogła przerwać tylko moja śmierć.  

2 komentarze:

  1. Kolejny smutny rozdział ale tak w sumie musi być ^^ przeczuwam że niedługo opowiadanie się skończy więc czekam na zakończenie :)

    OdpowiedzUsuń