Miesiąc później...
Ronald miał złamaną nogę i był chory, więc ja przejęłam wszystkie zadania. Zima już nastała a Wigilia była już następnego dnia. Minął miesiąc odkąd zamieszkałam z panem Ronaldem. Był już stary nie miał już tyle siły, nie dość że miałam cały dom na głowie to musiałam się nim opiekować i co parę dni latać do sklepu który był koło sześciu kilometrów dalej. Jak już byłam strasznie zmęczona to siadałam na kanapie i używałam mocy do zamiatania albo układania czegoś niestety zawsze się coś zepsuło lub rozbiło. Przed Wigilią byłam w sklepie i narąbałam drzewa, potem zapaliłam w piecu i nakarmiłam psa a następnie ugotowałam posiłki na Wigilię.
-Pomóc panu wstać?-spytałam.
-Nie, dziękuję ci za wszystko. Jesteś dobrą dziewczyną. Gdybym był kilkadziesiąt lat młodszy to bym wziął z tobą ślub. Masz kogoś?-oznajmił siadając do stołu Ronald.
-Miałam, ale nie było nam pisane być razem. Nadal go kocham ale...zdradził mnie i agentów. Teraz to nie istotne. Złóżmy sobie życzenia. -mówiąc to wstałam i podzieliłam się opłatkiem składając życzenia.
Tymczasem nasza drużyna (Nick, Molly, John, Kate, Ben i Jim) prawie wcale nie świętowali. Nick z Molly pojechali do swych rodziców na Wigilię, Ben pojechał do brata swojego-to jego jedyna rodzina a Jim...Jim pojechał do babci-miał tylko ją. Kate i John zostali sami. Kate chciała chociaż we dwójkę spędzić ten czas radośnie , ale John nie czół się radośnie. Całą Wigilię spędził w gabinecie rozmyślając.
Kate była zawiedziona i samej jej nie opłacało się spędzać świąt więc włączyła telewizor i oglądała coś niepodświadomie. Późną nocą John w końcu wyszedł z gabinetu i siadł przy Kate oglądając coś.
Wziął wino i pił całą butelkę sam.
-Myślałam że to będą nasze pierwsze wspólne święta. Cała nasza drużyna i wszyscy szczęśliwi. Tymczasem jesteśmy sami każdy pojechał do swojej rodziny i wrócą na sylwestra. -powiedziała Kate.
-Tak właściwie czemu nie pojechałaś do swojej rodziny?-spytał John.
-Bo nie mam po co jechać. Oni już prawie o mnie zapomnieli. Mówiąc że jadę do nich to kłamię. Mam dom koło centrum miasta.-odpowiedziała Kate.
John dopił butelkę wina a potem padł zasypiając. Kate okryła go kocem i sama poszła do pokoju spać. Kevin spędzał Wigilię w barze gdzieś kilkaset kilometrów od Nowego Jorku. Pijąc wino, wódkę i inne świństwa trzymał w ręku moje zdjęcie przyglądając się mu.
Następnego dnia po Wigilii poszłam do apteki po leki dla pana Ronalda, a Kate poszła do sklepu obok apteki. Wychodząc z apteki potrąciłam ją nie chcący , lecz za nim na nią spojrzałam to nie wiedziałam że to Kate.
-Megan?-spytała zdziwiona Kate.
-Kate! Tak się cieszę że cię widzę.-oznajmiłam.
-Chodź tu do kawiarni na rogu poopowiadasz mi wszystko.-mówiąc to zgodziłam się i wraz z Kate poszłam do kawiarni.
Rozmawiałam półtorej godziny z Kate.
-Czyli udało ci się. Dobrze że poznałaś tego pana Ronalda. Ale skąd on się tam wziął i kim jest?
-Nie wiem o nim prawie nic, ale to dobry człowiek. Jest dla mnie jak ojciec. Właśnie teraz chory jest i ma złamaną nogę i się nim opiekuję. Gdyby nie on to nie wiem co by ze mną było. Możliwe że bym była uwięziona przez Hydrę.
-Muszę powiedzieć Johnowi i Marii Hand może pozwoli ci wrócić do agentów.
-Kate nie wysilaj się ona będzie chciała mnie od razu z miejsca rozstrzelać. Dobra ja muszę już iść.
-Może cię odwieźć Megi?
-Nie, dzięki. Wole by nie było śladów. Nie martwcie się o mnie kiedyś powrócę.
Zabierając reklamówkę z lekami wyszłam z kawiarni i wyruszyłam w drogę powrotną do domu. Kate wzięła samochód i popędziła do bazy. Gdy wróciła wszyscy już wrócili ze świąt. Kate uśmiechnięta powiedziała im że mnie widziała. John był prze szczęśliwy. Nie wiedział co miał powiedzieć zresztą tak jak reszta zespołu.
John mina była bezcenna. Po chwili gdy ochłonął zadzwonił do Marii Hand powiedział że wracają do gry i by im dała pozwolenie na dalszą współpracę z nią. Ona spytała co się stało że tak im na tym zależy John powiedział że odnalazł mnie i prosi a raczej błaga bym mogła wrócić do agentów z powrotem że będę się leczyła. Maria Hand zgodziła się co było dziwne .
-Gdzie się teraz Megan znajduję? Powiedz John sama po nią pojadę . Przemyślałam wszystko chcę ją osobiści przeprosić potem przywiozę ją wam do was na miejsce całą i zdrową. Dobrze?-zaproponowała Maria Hand.
-Doskonale. Dziękuję ci...nie wiesz jaka to dla mnie ważna sprawa.-odpowiedział rozpłakawszy się.
-W końcu to ona uratowała mojego syna od Hydry.-mówiąc to Hand się rozłączyła i nie zastanawiając się wezwała do siebie porucznika.
-Bierz kilka jednostek i kilka ...najlepiej wozów niż helikopterów wyruszamy do lasu. Tym razem nam nie zwieje ta paskudna dziewczyna.-mówiąc to Maria Hand wsiadła do mini samolotu i wraz z oddziałem wyruszyła do domku w lesie. Reszta żołnierzy pojechała furgonetką.
Ja doszłam już do domku. Podałam leki Ronaldowi a potem go nakarmiłam.
-Megan, kochanie mam złe przeczucia. Dziś od rana ciągle się coś dzieje.-mówił Ronald.
-Nic się nie dzieje spokojnie, proszę się nie obawiać. Pójdę teraz do spiżarni po konfitury. Zaraz wrócę.-powiedziawszy to zostawiłam pana Ronalda i poszłam do spiżarni. W pewnym momencie usłyszałam jakiś hałas. Wybiegłam z pomieszczenia spytać co się stało i zobaczyłam przerażonego Ronalda jak powiedział że jego pies został zastrzelony że się zbliżają. Spytałam kto się taki zbliża on powiedział Hydra!
-Co pan trzyma w ręcę?-przerażona spytałam.
-To jest...-zaczął mówić.
-Maria Hand?! Skąd ma pan jej zdjęcie?-spytałam zaskoczona.
-Maria Hand? Nieee...przecież to Hydra!-krzyknął.
-Że co? Moja matka to Hydra, nie Maria Hand-ona jest dyrektorką agentów.-odpowiedziałam.
-Nie ważne, słuchaj co ci teraz powiem. Uciekaj, będą chcieli cię zniszczyć drzemie w tobie nieograniczona moc, jesteś niesamowita walczysz ze złem jesteś sprawiedliwa jak księżniczka! Odnajdzie cię pewien mężczyzna o imieniu-Merlin nie obawiaj się go on cię ochroni , zaufaj mu. Zostaw mnie teraz i uciekaj! -resztkami sił wyduszał słowa Ronald. Ludzie i chyba Hydra zbliżali się do chatki.
-Ale co ja mam robić? Kim ja w ogóle jestem? A moja rodzina?-zadawałam pytania.
-Wszystko w swoim czasie, Merlin pozwoli ci odkryć prawdziwą ciebie. Rodzina zawsze będzie przy tobie kiedyś wrócisz do nich ale jako odmieniona osoba. Tam poznasz wiele sekretów. Odkryjesz nie jedną tajemnicę...do końca bądź sprawiedliwa!-mówiąc to Ronald zastrzelił się.
Ja wzięłam zdjęcie Marii Hand i uciekłam do pokoju obok. Ludzie Hydry włamali się do chatki. I zaczęli mnie szukać. Ja szybko napisałam kilka wiadomości w liście dla Johna i reszty ekipy i schowałam go pod łóżkiem. Następnie bardzo zdenerwowana wzięłam telefon do ręki i wybiłam numer Johna. Dzwoniący telefon odebrał Nick.
-Słucham? Halo....jest tam ktoś?-zadając pytania rozłączył się.
Maria Hand znalazła mnie.
-Megan wyjdź wiem że tam jesteś. Spokojnie załatwiliśmy Hydrę możesz wyjść. -uspokajała.
-Nie wierze ci wiedźmo! Wytłumacz mi co oznaczało to twoje przykrycie, co chcesz osiągnąć?-pytając Maria nie odpowiadała.
Tymczasem John spytał kto dzwonił Nick odpowiedział że to był głuchy telefon. John wyrwał mu telefon i zobaczył numer, potem oddzwonił na ten numer. Nie zastanawiając się szybko odebrałam telefon i powiedziałam kilka informacji Johnowi.
-John Hydra tu jest! To wszystko nie jest takie na jakie wygląda. Wszystko znajdziecie w liście pod łóżkiem. Kate wie gdzie się znajduję. Szybko! -mówiąc to John rozłączywszy się zebrał drużynę i szybko popędzili do magazynu po broń którą ukrywał John potem wzięli furgonetkę i wyjechali do lasu.
-Dobra Megan zgadłaś...nigdy cię nie lubiłam. Jesteś okropna i strasznie ciekawska. Nie mogłam pozwolić byś odkryła moją słodką tajemnicę. -mówiła Maria Hand.
-Ale dlaczego moja matka? Dlaczego ona jest Hydrą?-pytałam.
-To taka przykrywka. Wszystko dobrze grało do puki ty się nie zjawiłaś. Biedny Kevin, o mało co nie zginął, zdradził cię pracując dla Hydry a jak już odkryłaś sama dla niej pracowałaś. Wow! -powiedziawszy to Maria Hand rozkazała wyważyć drzwi. Żołnierze wpadając do środka pojmali mnie a wcześniej dali mi środek usypiający, ja powoli zaczęłam zasypiać, ale walczyłam z tym. Wyrwałam się im i biegłam do lasu. Potem otoczyli mnie żołnierze. Każdy z nich miał mnie na celowniku, ja już prawie zasypiając chciałam użyć mocy , lecz nie dałam rady. Miałam już upaść na ziemię gdyż ktoś zjawił się-człowiek bez oczów-Merlin.
-Kim ty jesteś?-spytałam resztkami sił.
-Merlin, zabiorę cię z stąd. Trzymaj się mnie mocno!-mówiąc to chwycił mnie i tworząc jakąś kulę znikliśmy oboje.
Wściekła Maria Hand wycofała się wracając do swoich zajęć. Gdy John przybył z resztą ujrzał wiele martwych żołnierzy, gdy wszedł do środka zauważył siedzącego w fotelu zastrzelonego mężczyznę.
-O Boże , co tu się stało? Wszystko jest zniszczone? Gdzie Megan? Co z nią? -pytała Molly.
John przypomniał sobie moje słowa i zaczął po każdym łóżkiem szukać listu. W końcu go znalazł i siadając na kanapie w domku:
Nie wiem jak mam zacząć...to jest straszne. W śród nas są sami kłamcy!
Nie wierzcie nikomu prócz sobie. Nawet Marii Hand-ona zdradziła!
Od początku! Kiedyś do was wrócę, pan Ronald obiecał mi to.
Mam nadzieje że się kiedyś zobaczymy! Nie wiem co będzie jutro.
Nie wiem czy teraz wyjdę z tego cało! Ronald wspominał...
o jakimś miejscu i o mężczyźnie zwanym -Merlin.
Nie wiem co będzie. Maria Hand to prawdopodobne Hydra!
Życzę wam szczęścia walczcie z nią...
Megan.
-Nadszedł czas zmian. Nasza misja nabiera nowego sensu, a nasza przygoda z Hydrą dopiero się rozpoczyna.-oznajmił John.
-To co robimy?-spytał Jim.
-Nie poddajemy się, walczymy z Hydrą i musimy odnaleźć Megan! To rozkaz, bierzcie się do pracy!-rozkazał John.
-Tak jest!-wykrzyknęli wszyscy.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz