Część 62
Następnego dnia-koło południa.
-Ej Nick! Widziałeś Megan?-spytała Molly.
-Nie, od rana nie wyszła chyba z pokoju. Może jeszcze śpi?-odpowiedział Nick.
-Możliwe, ale to do niej nie podobne. Wczoraj dziwnie się zachowywała. A John, gdzie jest?-oznajmiła Molly.
-John jest w gabinecie. Widocznie mają teraz takie ciche dni.-rzekł Nick.
-Mimo wszystko pójdę zobaczyć co z Megi.-powiedziawszy to Molly zapukała do drzwi mojego pokoju.
Mimo że pukała nie odzywałam się, więc weszła do środka nie zważając na nic. Podeszła bliżej i zauważyła leżącą mnie na łóżku a wokół mnie pudełka po lekach i dwie butelki po piwie. Zbadała mi tętno i zaczęła krzyczeć. Nick i John przybiegli pędem do mojego pokoju. John zbladł i zaczął wypytywać
-Co się stało? Co z Megi?
-John muszę zrobić szybko reanimację. Odsuńcie się!
Krzycząc Molly odwróciła mnie na plecy i zaczęła robić trzydzieści uciśnięć klatki piersiowej. Molly powtórzyła to dwa razy i dopiero przy drugiej serii udało się i odzyskałam przytomność. Mimo że otworzyłam oczy to byłam jeszcze tak jakby ogłuszona.
-Co robimy?-spytał John.
-Do szpitala! Szybko!-krzycząc to John z Nickiem wzięli mnie do samochodu. Pewnie spytacie czemu nie dali mnie do tej komory co Molly? Dlatego że ta komora jest od ran, strzałów po prostu urazów/uszkodzeń zewnętrznych ciała. Po jakimś czasie dotarliśmy na miejsce. Tam szybko lekarze zrobili mi płukanie żołądka, i doczepili kroplówkę.
-I co doktorze? Wyjdzie z tego?-pytał John.
-Przepraszam, a kim pan jest? Mogę informację udzielać tylko i wyłącznie rodzinie.-oznajmił lekarz.
-Jestem jej ojcem. Ma tylko mnie. Martwię się o nią.-odpowiedział John, patrząc przez szybę.
-No dobrze. Dziewczyna miała wielkie szczęście. To cud że tak długo żyła pomimo że kilkanaście godzin temu wzięła leki. Jej stan jest stabilny. Ale jest bardzo osłabiona, i na razie musimy czekać. -oświadczył doktor.
-Dziękuję doktorze. A mogę teraz do niej wejść?-spytał.
-No dobrze, ale na pięć minut. I proszę pacjentki nie przemęczać.-powiedziawszy to doktor odszedł.
Nick i Molly zostali na korytarzu , a John wszedł do środka. Ja byłam bardzo słaba i nie dałam rady rozmawiać.
-Megi-córko coś ty zrobiła? To przeze mnie? Niepotrzebnie cie wtedy zraniłem. Byłem zły na cały świat. Przepraszam.
-John nie...musisz się ma-rtwić. Wszys-tko będzie do-brze.
-Ciiii....nic już nie mów odpoczywaj. A to z Kevinem...ja tak wcale nie myślałem.
Nagle zaczęłam sinieć, i zaczęłam się dusić. John zerwał się z krzesła i pobiegł po lekarzy. Pielęgniarka wyprosiła Johna na korytarz i sami zaczęli działać. Moje serce znów stanęło. John patrząc przez szybę zaczął krzyczeć.
Gdy zdołali je unormować to okazało się że zapadłam w śpiączkę. Co było dla lekarzy trochę dziwne.
-Doktorze jak z moją córką? Proszę mówić! Żyje?!
-Spokojnie, sytuacja unormowana, ale...
-Ale co? Niech pan mówi no!
-Pańska córka zapadła w śpiączkę. Przykro mi...
-Że co? Jak to? To niemożliwe! Przecież dopiero co z nią rozmawiałem! O Boże...!
-Może chce pan wody?
-Wie pan co chce? Chcę by moja córka żyła!
-Ale pańska córka żyje, tylko jest w śpiączce.
-No właśnie to tak jakby umarła! Róbcie coś! Dam wam wszystkie pieniądze co tylko chcecie ale zróbcie coś! Na miłość boską, ratujcie ją!
-Proszę się uspokoić, bo będziemy zmuszeni pana wyprowadzić stąd. Powtarzam jeszcze raz: pańska córka jest w śpiączce i potrzeba czasu. Znam osoby które wybudziły się po tygodniu, niektóre po miesiącu a niektóre nawet po kilku latach do kilkunastu lat. Trzeba czasu. Teraz wszystko zależy od niej. Warto z nią rozmawiać, mimo że ''śpi'' to na pewno słyszy. Trzeba być cierpliwym.
-Cierpliwym? Co pan wie o tym?
-Mój syn leży salę obok i leży już szesnaście lat. Dziś są jego dwudzieste-czwarte urodziny. Więc niech mi pan nie zarzuca że nie wiem o czym mówię!
-Przepraszam, nie wiedziałem.
-To teraz pan już wie. Przepraszam, ale mam także innych pacjentów.
John siadł na fotelu i płacząc bił pięściami o ścianę. Nick i Molly poszli coś kupić do sklepu, i przybici wracając do szpitala patrzyli przez szybę na mnie.
-Przecież dopiero co ja leżałam...a teraz Megi...to takie niesprawiedliwe. Jest dla mnie jak siostra.-mówiąc to Molly przytuliła się do Nicka. Po kilkugodzinnym czuwaniu John odesłał Molly i Nicka by wrócili do domu. Ojciec został czuwając nade mną całą noc. Tymczasem Kevin zresztą ekipy hydry knuli nowy plan. Hydra kazała Kevinowi śledzić nas.
-Co masz Garet?-spytała hydra.
-Namierzyłem ich bazę nową.-odpowiedział dziwnie uśmiechając się do Margaret (hydry).
-Doskonale. Kevin, Garet da ci adres i pójdziesz tam do ich bazy i zorientujesz jaka jest ich obecna sytuacja wszystko mi opowiesz. Idź już-powiedziawszy to Garet wręczył adres naszej bazy. Kevin przebrany zakradł się po cichu do naszej kryjówki i włamując podsłuchiwał rozmowę Nicka z Molly pod drzwiami gabinetu Johna.
-Nicki, co my teraz zrobimy? Nasza agencja się rozpada, najpierw zdrada Kevina, potem odejście Kate a teraz to!
-Molly nie płacz, wszystko się ułoży. Megan jeszcze wyjdzie z tego. Na razie jest w szpitalu ale wnet wyjdzie i wszystko się ułoży. Gwarantuje ci to. Potem to już John znajdzie na miejsce Kate i Kevina nowych ludzi. Pewnie niedoświadczonych. Ale cóż, musimy to przejść.
-Wiem! Ale nie rozumiem dlaczego chciała popełnić samobójstwo? Przecież zawsze mogła na nas liczyć. a jednak wybrała śmierć. Dobrze że w porę znalazłam ją. Ale to dziwne że po kilkunastu godzinach od tego nie umarła...ale nie istotne to w tej chwili. Ważne że jest szansa że będzie żyć.
Kevin wszystko słysząc zbladł jak ściana. I blady cały uciekł z bazy. Potem wrócił do hydry i wszystko jej przekazał, no prawie wszystko.
-Czyli, szukają dwóch osób na miejsce ciebie i Kate...aha...ciekawe. Dzięki za wiadomość. Może dostaniesz nagrodę.-mówiąc ze zadowoleniem chciała ucałować Kevina w policzek , lecz on ją odtrącił mówiąc że ma coś jeszcze do załatwienia. Następnego dnia Molly z Nickiem przyszli znów do szpitala, i budząc śpiącego Johna na fotelu spytali doktora czy jest jakaś poprawa lecz on powiedział że bez zmian. Wszyscy troje spędzili kolejny cały dzień w szpitalu, i kolejny i kolejny. Nie wychodząc prawie ze szpitala spędzili w nim prawie cztery dni. W końcu byli już wszyscy zmęczeni tym, więc wrócili do bazy by odpocząć. Zrozumieli że i tak mnie nie wybudzą siedzieć w szpitalu non stop. Umówili się że będą przyjeżdżać co każdy dzień po parę godzin. A tak będą normalnie żyć.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz